Wbudowane systemy GPS są coraz lepsze. Sprawdzamy, czy mogą już konkurować z najpopularniejszą aplikacją Google Maps.
Nawigacja fabryczna czy w smartfonie? Jeszcze niedawno wybór był właściwie dość prosty i oczywisty. Aplikacja GPS w telefonie, a dokładnie Google Maps – tak odpowiada wielu użytkowników. Z czego wynika jej gigantyczna popularność?
Nie dość, że jest darmowa i działa niemal na każdym smartfonie, to jeszcze oferuje aktualizowane na bieżąco mapy oraz znakomity system omijania korków. Mówiąc o Google Maps, nie można także pominąć świetnej wyszukiwarki punktów użyteczności publicznej (POI; nie znając dokładnego adresu, można znaleźć dowolną stację paliw, sklep czy atrakcję turystyczną niemal w każdym kraju).
Korzystanie z nawigacji Google ma też swoje słabe strony – wymaga stałego podłączenia do internetu komórkowego, co za granicą może być dość kosztowne. Na szczęście i ten problem został częściowo rozwiązany. W EU nie musimy się praktycznie martwić kosztami transmisji danych, a w pozostałych krajach wystarczy przed podróżą wczytać do pamięci telefonu interesujący fragment mapy, aby nie było potrzeby korzystania z roamingu do wyznaczenia trasy.
W starszych autach, wybierając telefon jako nawigację, trzeba pamiętać jeszcze o największym minusie tego rozwiązania. Smartfon z włączonym ekranem i odbiornikiem GPS pobiera sporo prądu, konieczne jest więc podłączenie go do ładowarki samochodowej. Sam telefon z kolei warto zainstalować w uchwycie na szybie, dzięki czemu kierowca lepiej widzi wskazania na ekranie, ale za to ogranicza mu to widoczność. Co ciekawe, w niektórych krajach, np. w Szwajcarii, umieszczanie telefonu na szybie (w polu widzenia drogi) jest zakazane i grozi za to mandat.
Dlatego dla wielu osób nawigacja fabryczna to synonim wygodnego korzystania z map GPS. Brak konieczności instalowania na szybie uchwytu do telefonu i podłączania smartfona do zasilania powoduje, że kierowcy kupując samochód, chętnie dopłacają do wbudowanego zestawu GPS. Co więcej, korzystając z fabrycznej nawigacji, nie trzeba się martwić o koszt transmisji danych, ponieważ mapy są zapisane w pamięci urządzenia.
Jednak sam zakup wbudowanych map GPS w aucie to nie koniec wydatków. Aby zapewnić sobie skuteczne prowadzenie do celu, mapy trzeba aktualizować. Na szczęście już od kilku lat jest to darmowa usługa, jednak w starszych pojazdach trzeba za to zapłacić nawet kilkaset złotych lub – po prostu – nie ma możliwości aktualizacji.
Podsumowując, w kilkuletnich pojazdach nawigacja zewnętrzna jest najlepszym rozwiązaniem, mimo że ma kilka wad dotyczących ergonomii korzystania.
W nowych pojazdach największa wada nawigacji w smartfonie została praktycznie wyeliminowana. Powoli do lamusa odchodzi konieczność przypinania do szyby swojego telefonu i uruchomiania w nim danej aplikacji. Obecnie możemy skorzystać aż z trzech systemów integracji telefonu z samochodem.
Wystarczy podłączyć nowoczesny smartfon kablem do gniazda USB w pojeździe (powoli standardem staje się połączenie bezprzewodowe), aby ten nie tylko się ładował, ale również połączył z pojazdem. Dzięki tej technologii obraz wyświetlany w telefonie trafia bezpośrednio na ekran samochodowego radia, a ten przejmuje także obsługę smartfona. Jest nie tylko wygodniej, ale również bezpieczniej, ponieważ uchwyt do telefonu i kabel na szybie przeszkadzają w prowadzeniu pojazdu.
Czy to oznacza, że nawigacja wbudowana straciła ostatni oręż w walce z aplikacjami GPS? Wręcz odwrotnie, oferowane mapy robią się coraz dokładniejsze (są też niezbędne dla autonomicznych aut, aby te mogły poruszać się bez udziału człowieka).
Co więcej, nawigacja GPS sprzężona jest z kamerami. Dzięki temu wyświetlane limity prędkości pochodzą nie tylko od dostawców map, ale również z kamer odczytujących znaki, co oznacza większą aktualność. Nawigacja coraz częściej współpracuje również z aktywnym tempomatem i pozwala automatycznie zwolnić przed zakrętem lub rondem, czego aplikacja w telefonie nie zrobi prawdopodobnie nigdy.
Porównaliśmy Google Maps, czyli najczęściej używaną aplikację do nawigacji, z dwoma systemami nawigacyjnymi, w których są dostępne dane mapowe od firm TomTom oraz Here (czyli największych producentów map dla firm motoryzacyjnych) pod kątem jak najszybszego dotarcia do celu podczas przedzierania się przez korki. Skupialiśmy się również na prawidłowych wskazaniach limitów prędkości oraz ostrzeganiu o kontrolach szybkości.
Sprawdzamy, czy mapy zawierają nowo oddane drogi oraz ulice. Pod uwagę zostały wzięte ulice, które powstały w ostatnich dwóch latach, np. ul. Grabowskiego w Gdyni czy Trocka we Wrocławiu. Przejrzeliśmy również mapę, sprawdzając, czy są na niej zaznaczone nowe odcinki dróg szybkiego ruchu oraz obwodnic, np. POW w Warszawie. Testowi podlegało także sprawdzenie numeracji budynków oraz znalezienie kilku POI, które zostały niedawno otwarte, głównie stacji paliw.
Wyniki próby
Google Maps zwycięża. Co prawda nie znaleźliśmy wszystkich ulic i dróg, a numeracja budynków mocno szwankuje, ale aktualność map jest na znacznie wyższym poziomie niż w fabrycznych nawigacjach.
O różnych porach dniach wykonaliśmy 10 przejazdów na trasie Stadion Narodowy – ul. Puławska w Warszawie. To oznacza, że jechaliśmy zarówno podczas sporych korków, jak i po niemal pustych ulicach, czyli nawigacje mogły udowodnić skuteczność w układaniu jak najszybszej trasy przejazdu.
Na tej podstawie wyciągnęliśmy średni czas prowadzenia przez daną aplikację. Zadaniem testujących było przejechać trasę według wskazówek nawigacji (nawet jeśli ta kazała wjechać w korek), przestrzegając dozwolonych limitów prędkości. W każdej nawigacji była włączona funkcja dynamicznego mijania korków.
Nie widać jakieś znaczącej różnicy między poszczególnymi nawigacjami, ale na 10 przejazdów w 4 przypadkach BMW (Here) prowadziło trochę dłużej niż Toyota (Google) i Opel (TomTom). Co ciekawe, nawigacje niemal za każdym razem prowadziły innymi drogami.
Zwracaliśmy również uwagę, czy dana nawigacja ostrzega o miejscach kontroli prędkości (fotoradary, policja) oraz jak często występują fałszywe alarmy dotyczące mobilnych kontroli (nie braliśmy pod uwagę tych związanych z nieoznakowanymi patrolami).
Podczas tej próby niewiele jednak sprawdziliśmy. W Google system ostrzegania wymaga poprawy. Ostrzeżeń jest niewiele, a w dodatku brakuje alertu dźwiękowego informującego kierowcę o kontroli. O ile TomTom i Here oferują systemy informowania o fotoradarach stacjonarnych i kamerach mierzących średnią prędkość lub rejestrujących przejazd na czerwony świetle, to w naszych testowych samochodach nawigacje nie miały takiej funkcjonalności – kierowca nie był ostrzegany o miejscach kontroli.
Jedynie w przypadku Google Maps można powiedzieć, że system próbował ostrzegać o fotoradarach stacjonarnych, ale trudno mówić o jego wysokiej skuteczności. Fabryczne nawigacje w tej próbie nie zdobyły żadnych punktów, ponieważ nie oferowały ostrzegania.
W tej próbie wybraliśmy łącznie 10 odcinków dróg, na których sprawdzaliśmy informowanie o dopuszczalnych limitach szybkości wskazywanych przez aplikacje, a następnie weryfikowaliśmy, czy są zgodne ze stanem faktycznym – znakami na drodze. Tu warto pamiętać, że w odróżnieniu od instalowanych w autach asystentów znaków, czyli systemów, które korzystają z kamery odczytującej znaki oraz danych z mapy, aplikacje, w tym testowane Google Maps, bazują tylko na danych wcześniej wprowadzonych – ich aktualność bywa więc często dość dyskusyjna i zależy od tego, jak często twórcy mapy uzupełniają i sprawdzają obowiązujące limity szybkości. Niestety, trzeba przyznać, że Google nie należy do liderów w tej kategorii, przynajmniej w naszym kraju ma jeszcze sporo do zrobienia.
W tym przypadku zdecydowanie wygrały nawigacje fabryczne, pomogły w tym zapewne kamery odczytujące znaki. Niestety w przypadku aplikacji nie można korzystać z takich udogodnień, a dodatkowo Google Maps ma dość słabo rozwiniętą funkcję informowania o limitach szybkości.
Podczas ostatniej próby sprawdzone zostało to, jak działa nawigacja, i w jaki sposób się ją obsługuje głosowo, a także przejrzystość wskazań oraz czas wprowadzania tras i ich wyznaczania. Aplikacja Google Maps została podłączona poprzez Android Auto w celu integracji telefonu z samochodem, więc korzystaliśmy z fabrycznego wyświetlacza, a nie z małego ekranu w smartfonie. Oczywiście należy zdać sobie sprawę, że dostawca map ma niewielki wpływ na to, jak działa dana nawigacja fabryczna w aucie czy jak jest skonstruowane jej menu, ponieważ to należy już do producenta pojazdu. Nie zmienia to jednak faktu, że użytkownik ocenia po prostu, jak działa dany produkt, nie zastanawiając się, kto i co ma na to wpływ.
Producenci aut odrobili lekcję, ponieważ wszystkie nawigacje obsługuje się dość prosto. Jedynie mapy TomTom w Oplu sprawiają trochę problemu przy wyszukiwaniu POI. Obsługa głosowa działa najlepiej w Google, ale i tak miewa problemy z rozpoznaniem mowy.
Okazało się, że fabryczne nawigacje wciąż są gorsze od aplikacji Google Maps, która oferuje dobrej jakości mapy oraz bardzo sprawny system omijania korków. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że wynik tego porównania wyglądałyby jeszcze gorzej dla wbudowanych nawigacji, gdyby w szranki stanęły nasze rodzime aplikacje nawigacyjne, np. NaviExpert czy Yanosik – z bardzo sprawnie działającymi funkcjami ostrzegania o kontrolach drogowych i pomiarach prędkości.