„Uparci, dzicy, uwielbiający pić, sarkastyczni, serdeczni, niezmordowani, zaradni, pomysłowi i nieprzewidywalni. Opis ten pasowałby do Brytyjczyków, ale piszę teraz o naszych braciach z Polski”. Tak zaczyna się część czwarta najnowszej książki Bena Collinsa.
Ben Collins znany jest na świecie jako (były) Stig z programu „Top Gear”, a w Polsce również ze swoich poprzednich bestsellerowych książek: „Człowiek w białym kombinezonie” i „Jak prowadzić”. To nie wszystko: związki medialne Bena Collinsa z Polską są też ugruntowane przez jego występy w programie „Automaniak”. Przy okazji promocji książki „Jak prowadzić” Ben Collins podjął też próbę zdania polskiego egzaminu na prawo jazdy:
Tej jesieni ukazuje się nowa książka Bena Collinsa: „Aston Martin. Made in Britain”. To – jak można przeczytać w opisie wydawcy – „list miłosny kierowcy do jednej z najbardziej uwielbianych na świecie maszyn”. Dlaczego Ben Collins – kierowca wyścigowy, który choćby tylko w samym programie „Top Gear” zasiadał za kierownicą najszybszych i najbardziej wyrafinowanych samochodów świata – wybrał akurat Astona Martina jako temat swojej pasjonującej motoryzacyjnej opowieści?
Pierwszy trop: to na wskroś brytyjska i legendarna marka, i to z wielkimi tradycjami: „Pierwsze, diabelnie szybkie modele Astona Martina powstawały już wówczas, kiedy późniejsza siedziba Ferrari w Maranello była jeszcze… zaoranym polem”. Brytyjczycy lubią tradycję i legendy. Lubią też być lepsi od Włochów.
Drugi trop: „Aston Martin to opowieść o szpiegach, zawrotnej prędkości i geniuszach agresywnej jazdy”. Szpiedzy – oczywiście ci wspominani w historii Astona Martina – to nie agenci 007, ale Benowi Collinsowi najbliżej właśnie do Jamesa Bonda. To dlatego, że jako dubler Daniela Craiga w czterech filmach o agencie 007 prowadził w scenach pościgów bondowskiego Astona.
To nie wszystkie związki Bena Collinsa z Astonem Martinem – pozostałe poznacie w jego książce, w której w lekki, pasjonujący i okraszony brytyjskim humorem sposób opowiada o tej „bardzo brytyjskiej historii”. Bo Aston Martin to „sto lat pionierskiego designu, dzikiej prędkości, plam oleju, katapultowych foteli, bomb i pocisków, porażek i triumfów: Aston Martin jest jak pałeczka w sztafecie, która w pełnym biegu przechodzi z jednych troskliwych rąk do kolejnych”. To opowieść „o ludziach obdarzonych niezłomnym charakterem i nieustająco dążących do tego, by być najlepszymi”. Narrację Bena Collinsa uzupełniają kolorowe zdjęcia; całość została podzielona na osiem okresów rozwoju marki na rynku motoryzacyjnym i w motosporcie, a każdy z nich zilustrowany jest flagowym modelem Astona z danej epoki.
Pozostaje jednak pytanie, co wspólnego mają z tym wszystkim Polacy.
Otóż polskie wątki pojawiają się w Astonie Martinie nie raz. Na zachętę do lektury przytoczmy tu dwa fragmenty, które pokazują, jak historia tej brytyjskiej firmy splatała się z naszymi rodakami.
W pierwszym fragmencie pada nazwisko niejakiego Zborowskiego:
„(…) Tego roku Puchar Gordona Bennetta rozgrywano równolegle z wyścigiem drogowym z Paryża do Wiednia, z tą różnicą, że wyścig Pucharu miał się skończyć wcześniej, w Innsbrucku. Reprezentujący Wielką Brytanię Selwyn Edge jak zwykle katował swojego Napiera model Light, nie zwalniając ani na chwilę. Jego opony wbrew wszelkim oczekiwaniom dawały odpór temu traktowaniu, jednak na skutek nieprzerwanego obijania stopniowo zeszło z nich powietrze, a z racji tego, że Edge w międzyczasie pogubił wszystkie narzędzia i zapasowe gumy, musiał przerwać jazdę w niewielkiej odległości od granicy Szwajcarii i prosić niebiosa, by zesłały mu pompkę”.
„Edge stanął pośrodku drogi i zasygnalizował potrzebę nadjeżdżającemu z ogromną prędkością Mercedesowi klasy ciężkiej. Pojazd zjechał na pobocze. Kruczoczarne włosy i obfity, przechodzący w bokobrody wąs kierowcy ożyły, kiedy zaczął się witać. Edge wyjaśnił swoją kłopotliwą sytuację. Kierowca rozluźnił prochowiec, odsłaniając ukrytą pod spodem nienaganną wyjściową koszulę i starannie zawiązany krawat, po czym jął grzebać w swojej skrzynce na narzędzia. Następnie ten książę pośród sportowców wręczył Edge’owi swoją pompkę i nie czekając na jej zwrot, z rykiem silnika ruszył w dalszą drogę. Mężczyzną tym był hrabia Eliot Zborowski – posiadacz niecodziennego nazwiska, którego dźwięk miał wielokrotnie przewijać się przez pierwsze lata historii Astona Martina”.
Po dalszy ciąg opowieści o Zborowskich zapraszamy do lektury książki Bena Collinsa „Aston Martin”.
Drugi fragment (o Polakach), którego początek otwiera niniejszy artykuł, ciągnie się tak:
„(…) Kiedy po raz pierwszy skazano Napoleona na zesłanie, pozwolono mu zabrać elitarną gwardię złożoną z najodważniejszych żołnierzy, wybrał zatem polskich ułanów”.
„W 1939 roku wszyscy tłumaczyli Polakom, żeby nie przejmowali się Hitlerem, bo tylko podgląda przez płot pasące się krowy. Polska odroczyła mobilizację wojsk, więc kiedy Hitler rzucił dwie trzecie swoich sił, około 1,5 miliona żołnierzy, za polską zachodnią granicę, konieczny okazał się legendarny w skali odwrót walką. Kiedy Armia Czerwona najechała ze wschodu w sile 800 tysięcy ludzi, słabszy naród wywiesiłby białą flagę. Warszawa walczyła do końca i Luftwaffe otrzymała pozwolenie, by zrównać ją z ziemią”.
„Tadek Marek zajmował się w tym czasie budową Chevroletów w miejscowej fabryce. Chciał zaciągnąć się do armii, ale został odrzucony ze względu na brak drugiej nerki, którą zostawił w Berlinie po kraksie w wyścigu motocyklowym. Tadek nie dostrzegał trudności, wyłącznie rozwiązania, i jako utalentowany inżynier został oddelegowany przez polskie władze, by przyłączył się do ruchu oporu na granicy rumuńskiej”.
„Tadek wziął firmowy samochód i poprowadził go bardzo szybko w stronę Rumunii, zatrzymując się po drodze tylko po żonę – ta jednak zdążyła wyjechać do domu rodziców znajdującego się na obszarze, który w międzyczasie dostał się pod radziecką okupację, i nie mógł się do niej przedostać. Dotarł do Bukaresztu, gdzie jego samochód zarekwirowano na potrzeby polskiego rządu na uchodźstwie. Świetnie. Jak miał ją teraz uratować? Tadkowi wpadł w oko niemiecki dyplomata, który był do niego uderzająco podobny. Siląc się na jak najlepszy berliński akcent, który pozostał mu z lat spędzonych na tamtejszej politechnice, pożyczył na dwadzieścia cztery godziny samochód i paszport dyplomatyczny, jednak pod warunkiem, że jeśli spóźni się choćby o minutę, dyplomata zgłosi kradzież pojazdu i przekaże niemieckim władzom dane Tadka. Pomiędzy żoną a nim było 900 kilometrów. Odważna propozycja nawet dla znanego kierowcy wyścigowego”.
„Tadek obrał trasę prowadzącą przez Karpaty, na której kluczowe stały się jego umiejętności. Opony samochodu kwiliły na nieubłaganych zakrętach, a hamulce topiły się od zjazdów po serpentynach. W końcu wyjechał na równinę, która jeszcze kilka dni temu należała do Polski, a teraz stanowiła część Związku Radzieckiego, i musiał przedostawać się przez punkty kontrolne, blefując z pomocą niemieckich papierów. Najwyraźniej był dobrym aktorem, bo jego okrągła twarz i łagodne, połyskujące oczy nadawały mu raczej wygląd młodego botanika niż nazisty. Udało mu się znaleźć panią Marek, po czym bez zbędnych ceregieli zawrócił i popędził do Bukaresztu. Dotarli, mając godzinę w zapasie”.
„Konstruktorów lotniczych wywożono z kraju w trybie przyśpieszonym, ale Tadek musiał skorzystać z powolniejszej opcji. Zgłosił się na ochotnika do obsługi konwoju pojazdów zmierzających ku Francji, nie podejrzewając w ogóle, co przytrafi się temu krajowi, a dla żony zaaranżował podróż do Paryża przez Casablankę. Konwój wpadł w tarapaty na granicy jugosłowiańskiej, gdzie szala sympatii przechylała się na szwabską stronę. Strażnicy czynili jakieś złowieszcze przygotowania, kiedy jeden z nich rozpoznał Tadka. Ledwie kilka miesięcy temu widział, jak przemyka poślizgiem przez dokładnie to miejsce podczas rajdu do Monte Carlo, i pomachał kierowcom na znak, że mogą jechać dalej”.
„Tadek dotarł do Paryża i od razu tego pożałował. Kalendarz pokazywał już rok 1940 i helmuty zdążyły się pojawić również tutaj. Kiedy Francja upadła, Tadek pojął, że powinien znaleźć się w Anglii, ale najpierw musi uratować żonę. Sklecił pośpiesznie dokumenty upoważniające do podróży i dostał się z Marsylii do Casablanki, gdzie z racji tego, że nie miał pieniędzy, założył firmę przetwarzającą płyty gramofonowe na guziki do koszul. Wtedy z kolei rząd Vichy zaczął aresztować uchodźców z Polski. Na szczęście tydzień po tym, jak dotarła na miejsce, jego żonę wsadzono do tego samego więzienia co jego. Tadek ponownie wykorzystał swoje umiejętności przekonywania, tym razem posługując się francuskim, i wynegocjował dla nich wyjście na wolność. Z Casablanki udali się do Tangeru, popłynęli do Gibraltaru, tam wsiedli na statek do Glasgow i ostatecznie dotarli do fabryki Forda w Dagenham, gdzie Tadek znalazł pracę”.
„Senna Anglia uświadomiła sobie, że toczy się wojna, i jej fabryki harowały, by wyposażyć obrońców kraju. Genialny polski inżynier perfekcyjnie posługujący się niemiecką terminologią techniczną wyróżniał się z tłumu. Pewnego dnia Tadek został poklepany po ramieniu i zaproszony do pracy nad tak zwanymi projektami specjalnymi”.
O dalszych losach Tadka Marka i o wielu innych niesamowitych historiach związanych z owianą legendami i powszechnym uwielbieniem (jak się okazuje, nie bez powodu) marką przeczytacie w książce Bena Collinsa „Aston Martin. Made in Britain”, która właśnie nakładem wydawnictwa Insignis Media (polskiego wydawcy m.in. Jeremy’ego Clarksona) w przekładzie Michała Jóźwiaka trafia do naszych księgarń.
Książka do nabycia m.in. tutaj.