Kolarzy walczących o zaszczyt jazdy w żółtej koszulce lidera Tour de France było wielu. Ale samochód, który podąża jako pierwszy i ma na pokładzie dyrektora wyścigu to już od 19 lat Skoda.
Przykładów firm, które angażują się w sport, zwłaszcza zawodowy i stojący na najwyższym poziomie, są dziesiątki. Piłka nożna, tenis czy sporty zimowe dają godziny transmisji telewizyjnych, miliony widzów i ogromne zainteresowanie w mediach społecznościowych.
Trudno się dziwić, że wielu producentów udziela się na tym polu. Niektórzy jednorazowo, inni przez wiele lat. Przykładem takiego właśnie długofalowego partnerstwa jest udział Skody w Tour de France – najważniejszej kolarskiej imprezie na świecie.
Tegoroczna Wielka Pętla była już 109. edycją wyścigu (zwycięstwo w klasyfikacji generalnej wywalczył Jonas Vingegaard, przerywając tym samym dwuletnią dominację Tadeja Pogaczara), a od 19 lat najlepszym kolarzom towarzyszą samochody czeskiej marki.
W tym roku najbardziej widocznym symbolem tej współpracy był czerwony Enyaq iV, który podążał na czele peletonu. To mobilne biuro dyrektora wyścigu Christiana Prudhomme'a.
Na pierwszy rzut oka to po prostu czerwony SUV z kilkoma naklejkami, jednak to całkowicie zmodyfikowane auto, które powstaje w zamkniętym warsztacie pod Mlada Boleslav.
Wnętrze seryjnego samochodu jest kompletnie zdemontowane, wyposażone m.in. w instalację radiową, 6 anten, dodatkowe zasilanie, lodówkę i specjalne sygnały dźwiękowe. Modyfikuje się także układ klimatyzacji. Wycinany jest dach – tak, aby dyrektor wyścigu mógł w każdej chwili obserwować kolarzy i sytuację ze swojego biura na kołach. Specjalistyczne wyposażenie potrzebne do przerobienia Enyaqa sprowadzane było z Kanady, Belgii, Francji i Włoch.
O tym, jakie emocje towarzyszą wyścigowi i jak ciężką jest on próbą dla samochodów mogliśmy się przekonać, towarzysząc kolarzom na 10. etapie tegorocznego wyścigu. To górski odcinek liczący 148 kilometrów, ze startem w Morzine Les Portes du Solei i metą na pasie niewielkiego lotniska w Megeve. Skodę Enyaq iV Coupe RS naszej grupy prowadził były zawodowy kolarz – Holender Maurice Borghouts.
Elektryczny SUV Skody na wymagających górskich trasach zaprezentował się jako auto dynamiczne, stabilne i błyskawicznie nabierające prędkości, a ta okazuje się tu niezbędna. Należy bowiem zachować odpowiedni dystans, jadąc przed peletonem. Co wcale nie jest takie proste, bo na zjazdach kolarze osiągają prędkości sięgające 100 km/h!
W takich warunkach, przypominających wyścigi górskie, nasze obawy budził zasięg elektrycznego auta. Okazało się, że niesłusznie, bo po całym dniu dynamicznej jazdy i pokonaniu 270 kilometrów średnie zużycie prądu ustabilizowało się na poziomie 18,5 kWh na 100 km, a dostępny zasięg wynosił jeszcze ponad 110 km. To zasługa licznych zjazdów, dających możliwość skutecznej rekuperacji.
Z jednej strony Tour de France jest doskonałą inwestycją w wizerunek, tym bardziej że rowery to korzenie i historia Skody. Z drugiej – to ekstremalna próba i poligon doświadczalny dla samochodów i kierowców.
Podczas Tour de France dużo się dzieje i nie chodzi tu tylko o sportową rywalizację, ale także o kulisy wyścigu. Za nimi działa mobilna ekipa mechaników Skody, której nie brakuje zajęć.
Jako oficjalny partner główny, czeska marka dostarcza aż 250 samochodów, które zapewniają mobilność organizatorom i wykorzystywane są jako pojazdy serwisowe i wsparcia. W skład tej floty wchodzą modele Enyaq iV, Octavia, Octavia iV i Superb iV. W ekipie dbającej o auta są mechanicy, zaopatrzeniowcy, a nawet lakiernik. Każdego dnia samochody muszą wyglądać jak nowe.
Codziennie od godziny 14.00 zespół czeka na powrót aut z trasy. Te, które nie wymagają interwencji, trafiają na stację benzynową lub ładowarkę, a jeśli zajdzie potrzeba, są naprawiane.
Jak mówi Radovan Beran, szef zespołu serwisowego Skody, nie brakuje tu wyzwań. Wspomina też błyskawiczną naprawę blacharsko-lakierniczą po kolizji z jeleniem. Z jego obliczeń wynika, że przy okazji każdego Tour de France ekipa serwisowa przeprowadza od 230 do 250 napraw.