Od 2014 r. systemy kontroli ciśnienia są obowiązkowym wyposażeniem aut i ciągle bywają źródłem problemów wielu kierowców.
Monitorowanie ciśnienia w oponach to z jednej strony prawny wymóg (od 2014 r. jest obowiązkowe w nowych autach), z drugiej – wygoda. Kierowcy rzadko kiedy regularnie sprawdzają ciśnienie, a spadek rzędu 0,5 bara jest praktycznie niewyczuwalny.
Systemy informujące o ubytku powietrza (z angielska nazywane tire-pressure monitoring system, w skrócie TPMS) opierają się na dwóch zasadach działania. W części samochodów określane jest to pośrednio, na podstawie porównania prędkości obrotowej kół, w innych – bezpośrednio, przez czujniki ciśnienia zamontowane na feldze, wewnątrz opony.
Te drugie jeszcze kilka lat temu były prawdziwym utrapieniem – kosztowały krocie, a ich obsługi podejmowały się tylko ASO. Teraz sytuacja się unormowała, większość serwisów oponiarskich nie ma żadnych problemów z wymianą ogumienia w autach wyposażonych w ten układ ani z i ich diagnostyką czy wymianą. Spadły też ceny samych czujników, zamienniki dostępne są praktycznie od ręki w hurtowniach motoryzacyjnych. To jednak jeszcze nie oznacza, że problemów w ogóle nie ma.
Komputer analizuje prędkość wszystkich kół, wykorzystując sygnały z czujników ABS-u umieszczonych w piastach. Jeżeli w jednym z kół spadnie ciśnienie, to opona „siada” i zmniejsza się promień toczny, wymuszając szybsze obroty.
W modelach z pośrednim pomiarem na desce rozdzielczej jest kontrolka utraty ciśnienia, nie ma natomiast wyświetlacza wartości ciśnienia w kołach. System nie jest dokładny, reaguje na ok. 20-proc. spadek ciśnienia.
Wykorzystywane są czujniki umieszczone w każdym z kół z nadajnikami radiowymi (te europejskie pracują w paśmie 433 MHz), które na bieżąco wysyłają informacje o ciśnieniu do zestawu wskaźników.
W autach z bezpośrednim pomiarem ciśnienia na desce rozdzielczej wyświetlane są dokładne wskazania o ciśnieniu w każdym z kół.
Problemy dotyczą głównie aut z systemem bezpośrednim. Błędne wskazania czujników mogą być dość irytujące w czasie jazdy, ostrzegawcze komunikaty wyświetlane są bez przerwy. W dodatku usypiają czujność kierowcy – rzeczywiste przebicie opony można przegapić.
Choć system kontroli ciśnienia w kołach nie jest nowy, ciągle zdarzają się przypadki mechanicznego uszkodzenia czujnika podczas zdejmowania opony. Bywa, że mechanicy próbują naprawić zniszczenia, sklejając czujnik, awaria może więc uaktywnić się długo po wymianie opon.
Szacuje się, że bateria w czujnikach powinna wystarczyć na 5 do 8 lat, po tym czasie czujnik należy wymienić na nowy – formalnie nie przewiduje się wymiany źródła zasilania. Ale jak łatwo się domyślić, w naszym kraju istnieją firmy podejmujące się wymiany baterii w czujnikach.
W wielu modelach po zamianie kół w aucie czujniki będą przekazywać poprawne informacje o ciśnieniu, tylko w niewłaściwych kołach. Potrzebne jest wówczas odpowiednie zaprogramowanie czujników.
Kilka lat temu eksploatacja auta wyposażonego w czujniki ciśnienia w oponach generowała sporo dodatkowych kosztów – warsztaty wulkanizatorskie nie były na nie przygotowane. W przypadku napraw, a nawet programowania systemu po wymianie opon byliśmy skazani na ASO. Wraz z popularyzacją układu zmalały kwoty, na jakie możemy być narażeni.
Generalnie nie, praktycznie nie ma już warsztatów wulkanizatorskich, które doliczałyby dodatkowe kwoty za wymianę opon z czujnikami. Jeśli już pojawiają się dodatkowe wydatki, związane np. z diagnostyką czy zaprogramowaniem czujników, nie są one duże, zwykle nie przekraczają 10 zł za koło.
Na koszt wymiany składają się zdjęcie i założenie opony wraz z jej wyważeniem (często pomijane w rachunku prac) oraz cena czujnika – zwykle kosztują od 150-300 zł/szt. To duży spadek cen, początkowo dochodziły do 500 zł/szt.
W przypadku wymian i napraw trzeba liczyć się z cenami diagnostyki/programowania czujników, ceny oscylują wokół 100-200 zł.
Jeśli auto nie jest wyposażone czujniki ciśnienia z bezpośrednim pomiarem, można dokupić akcesoryjne urządzenia tego typu. Generalnie różnią się sposobem montażu i cenami, ale zasada działania jest taka sama jak w fabrycznych – drogą radiową przekazują informację o ciśnieniu w kołach do wyświetlacza zamontowanego na desce.
Zastępują zwykłe kapturki na wentyle, wystarczy je wymienić. Ich dokładność pozostawia trochę do życzenia.
Praktycznie odpowiadają czujnikom montowanym fabrycznie – wymagają demontażu opony i wymiany oryginalnego zaworu na element z zestawu. Są dość dokładne.
Przy braku systemu TPMS bardzo ważne jest samodzielne, regularne sprawdzanie ciśnienia w kołach. Nawet duże ubytki powietrza są nieodczuwalne zarówno pod względem zachowania auta, jak i wyglądu opony – dopiero przy skrajnie niskim ciśnieniu widać spłaszczenie ogumienia. Niskie ciśnienie ogranicza jednak trwałość opony, zwiększa zużycie paliwa i sprawia, że auto może zachowywać się nieprzewidywalnie.
Diabeł już nie jest taki straszny, jak go kiedyś malowano – przez pierwsze lata stosowania systemy TPMS generowały duże koszty obsługi. Owszem, nadal bywają źródłem dodatkowych wydatków. Główny powód się nie zmienił: są to błędy popełnione przez serwisantów przy wymianie opon, które niestety trudno czasami od razu wychwycić. Dobra wiadomość jest taka, że ewentualne naprawy, wymiany i obsługa wyraźnie staniały.