Jeśli przez dziurę w jezdni uszkodzimy auto, możemy domagać się odszkodowania, ale gdy to nasze auto uszkodziło drogę, trzeba czasem zapłacić z własnej kieszeni.
Jeśli na powstałe uszkodzenie miał wpływ stan drogi (a nie np. zbyt szybka jazda), można zgodnie z prawem starać się u jej zarządcy o odszkodowanie. Nie zawsze jest to proste. Powód? To poszkodowany musi udowodnić zaniechania zarządcy.
Aby odzyskać pieniądze za szkodę, trzeba się po zdarzeniu zatrzymać i dokładnie sfotografować uszkodzenia oraz miejsce kolizji. Do tego celu wystarczy nawet aparat w telefonie komórkowym. Kolejny krok to wezwanie policji lub ewentualnie straży miejskiej. Czekając na funkcjonariuszy, zmotoryzowany powinien spisać nazwiska świadków (mogą być nimi także pasażerowie auta), którzy widzieli zdarzenie oraz zabezpieczyć nagranie ze swojego wideorejestratora. Po przyjeździe policjanci spiszą notatkę o zaistniałej szkodzie. Będzie to pomocny dokument w procedurze uzyskiwania odszkodowania.
Następnie trzeba ustalić, do kogo należy dany odcinek drogi, a zatem kto jest sprawcą. Jeśli dziura znajdowała się na drodze w mieście, należy zadzwonić do zarządu dróg miejskich. Jeżeli poza nim, konieczny jest kontakt z zarządem dróg wojewódzkich lub powiatowych, gdzie urzędnicy poinformują, kto odpowiada za daną drogę.
Kiedy kierowca już wie, kto jest zarządcą dziurawej drogi, powinien sprawdzić, jak załatwia się u niego procedurę odszkodowawczą (często na stronach internetowych zarządców są opisane procedury i umieszczone do pobrania specjalne wnioski i formularze).
Po złożeniu dokumentów (osobiście lub listem poleconym) należy oczekiwać na decyzję urzędników. Ci mogą skierować kierowcę do swojego ubezpieczyciela (wielu zarządców wychodzi z założenia, że taniej jest zawrzeć polisę OC, niż łatać dziury). Ten dokona wyceny szkody w pojeździe oraz zapłaci za naprawę.
Niestety często zarządcy nie chcą przyznać się do winy. W takim przypadku samochód powinien zostać sprawdzony przez rzeczoznawcę, który określi szkodę oraz jej przyczyny. Dopiero wtedy kierowca może naprawić auto, ale musi pamiętać o zbieraniu wszystkich faktur za części i robociznę. Następny krok to zgłoszenie sprawy do sądu i oczekiwanie na pozytywne rozstrzygnięcie. Taka procedura zniechęca wiele osób do dochodzenia swoich praw, na co oczywiście liczą zarządcy dróg. Jeśli mamy polisę AC, możemy z niej skorzystać przy likwidacji szkody. Taki sposób likwidacji będzie najszybszy, jednak to oznacza, że stracimy przynajmniej cześć wypracowanych zniżek.
Z odszkodowania w ramach OC korzystać może nie tylko kierowca, ale również zarządca drogi. Niemal podczas każdej kolizji dochodzi do szkody w infrastrukturze, zwykle wystarczy potem posprzątać jezdnię, ale czasem trzeba wymienić uszkodzony znak, barierę, a nawet wymienić fragment nawierzchni. Teoretycznie nie jest to problem kierowcy, ponieważ wszystko jest pokrywane z polisy OC wykupionej na pojazd.
I tu pojawia się kłopot, ponieważ obowiązkowe ubezpieczenie nie pokrywa wszystkich szkód, bądź daje firmie ubezpieczeniowej możliwość zastosowania regresu (poszkodowany dostaje należne pieniądze, ale sprawca musi je oddać firmie asekuracyjnej).
Na szczęście, katalog sytuacji, gdzie jest stosowany regres lub wyłączenie odpowiedzialności ubezpieczyciela nie jest zbyt szeroki, ale nie zmienia to faktu, że w określonych sytuacjach wjechanie np. w znak będzie dla nas oznaczało obowiązek osobistej zapłaty za naprawę.
W przypadku uszkodzenia pojazdu na skutek wjechania np. w dziurę w jezdni lub studzienkę czy rozbicia szyby przez kamień mamy prawo wystąpić do właściciela drogi o naprawienie poniesionej przez nas szkody. Zarząd dróg jest najczęściej ubezpieczony na taką ewentualność i odszkodowanie wypłaci nam firma ubezpieczeniowa.
Należy pamiętać o najważniejszej zasadzie: ciężar dowodu spoczywa na poszkodowanym. Trzeba więc udowodnić, że uszkodzenie samochodu powstało z winy zarządcy/właściciela drogi, na skutek zaniedbania ze jego strony. Najlepszym dowodem jest notatka policyjna z miejsca zdarzenia lub nagranie z wideorejestratora samochodnego. Jeżeli nie wzywaliśmy policji, niezbędne będą zeznania świadków, którymi mogą być nawet nasi pasażerowie.
Niestety, są to raczej skomplikowane sprawy, co jednak nie znaczy, że nie warto walczyć o odszkodowanie. Tym bardziej że są to zwykle spore kwoty.
Choć kierowcy nie zawsze sobie zdają sprawę, poszkodowanym w kolizji może być również zarządca drogi. Zwykle straty są pokrywane z OC, ale nie zawsze.
Na śliskiej nawierzchni uderzamy w znak, ten się przewraca, jednak auto jest sprawne i może jechać dalej, więc odjeżdżamy z miejsca, nie informując o tym policji. Jeśli sprawca zostanie wykryty, nie dość, że straci zniżki w OC, to jeszcze będzie musiał pokryć wszelkie wydatki ubezpieczyciela związane z likwidacją szkody, w tym przypadku naprawą infrastruktury.
Jeżeli kierowca doprowadzi do skażenia środowiska, za usuwanie szkód zapłaci z własnej kieszeni. Wbrew pozorom nie jest to hipotetyczna sytuacja, wystarczy np. wymusić pierwszeństwo na cysternie przewożącej niebezpieczne substancje, która w wyniku wypadku przewróci się, a następnie rozszczelni.
Sprawca wypadku, który nigdy nie miał prawa jazdy lub zostały mu cofnięte uprawnienia (np. za jazdę po alkoholu), nie ma co liczyć na ochronę w ramach odpowiedzialności cywilnej. Co prawda poszkodowany dostanie należne pieniądze z polisy OC, ale kierowca bez prawa jazdy będzie musiał zwrócić koszty ubezpieczycielowi.
W przypadku szkód w mieniu ubezpieczyciel odpowiada do 1 mln euro, a gdy są to szkody na osobach, jest to aż 5 mln euro. Jeżeli straty przekraczają te kwoty, różnicę musi pokryć sprawca zdarzenia. Mimo że sumy wydają się astronomiczne, coraz częściej kierowcy muszą je pokryć z własnej kieszeni. Jeśli więc sprawca uszkodził kilka luksusowych pojazdów, a przy okazji zniszczył np. ekrany czy bariery, może być zmuszony pokryć część kosztów z własnej kieszeni.
Tak jak przy każdej innej szkodzie, osoba, która prowadzi pojazd po alkoholu, pod wpływem środków odurzających lub spowoduje szkodę celowo, musi się spodziewać, że za zniszczenia i straty zapłaci z własnej kieszeni. W tym przypadku ubezpieczyciel zapłaci zarządcy drogi, jeśli została uszkodzona infrastruktura, ale zwróci się do swojego klienta o zwrot tej kwoty.
O ile raczej nikogo nie dziwi, że uzyskanie odszkodowania od zarządcy zwykle graniczy z cudem, to wielu kierowców może być zaskoczonych, że właściciel danej trasy może domagać się odszkodowania za naprawę infrastruktury od właściciela auta. Jeśli więc uszkodzimy np. przydrożny słupek, nie warto uciekać z miejsca kolizji, tylko zgłosić ten fakt policji lub zarządcy drogi (jeżeli wiemy, do kogo ona należy). Jeśli tego nie zrobimy, a drogowcom uda się ustalić, kto jest sprawcą (pamiętajmy, że kamery są teraz niemal wszędzie), narażamy się na zapłatę odszkodowania z własnej kieszeni.