Akcje serwisowe nie są niczym nowym w świecie motoryzacji. Zazwyczaj wynikają z wadliwej konstrukcji któregoś z elementów samochodu. Czasem jednak ich powód bywa zdumiewający. Oto 9 najdziwniejszych akcji serwisowych w historii motoryzacji.
Współczesne samochody są bardzo skomplikowane. I choć wydawałoby się, że korzystają ze sprawdzonych podzespołów, wykorzystywanych w przeróżnych modelach danego koncernu, producentom często zdarzają się wpadki, które nie zostały wykryte wcześniej, jeszcze w fazie testów.
Wtedy nie pozostaje nic innego, tylko wezwać właściciela samochodu do serwisu w celu usunięcia mankamentu. Niektóre akcje przywoławcze w historii motoryzacji były jednak tak absurdalne, że wręcz ciężkie do uwierzenia.
Oto TOP 9 najdziwniejszych akcji serwisowych.
Rozlanie napojów w samochodach jest czymś normalnym, szczególnie, gdy np. kubek z kawą znajduje się w przeznaczonych do tego wnękach. W przypadku Toyoty Corolli z połowy lat 90. mogło to nieść ze sobą dość nieoczekiwane konsekwencje.
Problem dotyczył dokładnie 627 858 sztuk japońskiego bestsellera. Czujnik poduszek powietrznych został w nim umiejscowiony w taki sposób, że rozlanie napoju w najlepszym przypadku powodowało zapalenie się lampki kontrolnej. W najgorszym mogło doprowadzić do wybuchu airbagu.
Problem dotyczył kanałów klimatyzacji. Z powodu kondensacji przez otwory wentylacyjne Voyagera mogła wydostawać się woda, a następnie przedostawać do górnej części radia. To z kolei doprowadzało do zwarcia, w wyniku którego do tylnych głośników trafiał prąd stały.
Co to powodowało? Tylne głośniki mogły się stopić lub nawet zapalić.
Ogrzewanie siedzeń to bardzo przydatna i przyjemna funkcja, którą można docenić zimą. Niestety w Volkswagenie Jettcie/Borze z lat 2002-2004 jej zbawienne działanie często zamieniało się w... coś więcej.
Mianowicie w siedzeniach tego niemieckiego samochodu dochodziło do zwarcia, co powodowało, że tylna część np. jeansów zaczynała się topić.
Problem dotyczył 94 000 egzemplarzy Volkswagena Jetty/Bory i Golfa.
W 2011 roku firma GM musiała poddać akcji serwisowej 4 296 sztuk Chevroletów Soniców, ponieważ opuściły one fabrykę, trafiły do dealerów, a następnie zostały sprzedane klientom z brakującymi klockami hamulcowymi.
Problem dotyczył podzespołów, w których klocki hamulcowe odpadły zanim dotarły do fabryki Chevroleta w Michigan. Nikt nie zauważył, że klocki hamulcowe wylądowały na dnie pojemników.
Na szczęście nie odnotowano żadnych obrażeń ani ofiar śmiertelnych z udziałem wadliwych Chevroletów Soniców.
Pająki i samochody raczej nie idą ze sobą w parze, ale są pewne wyjątki. W 2013 roku akcji serwisowej poddano prawie 1 mln różnych Toyot, ponieważ ich konstrukcja przyciągała pająki.
Okazuje się, że te zwierzęta miały tendencję do budowania swoich sieci w pobliżu skraplaczy klimatyzacji, co blokowało ich odpływ. W rezultacie dochodziło do wycieków, a ich potencjalnymi skutkami mogły być utrata wspomagania lub wyzwolenie poduszek powietrznych.
Zanim pająki „zaatakowały” Toyotę, Mazda też miała problem ze specyficzną rasą tych stawonogów, która tworzyły pajęczyny w przewodzie odparowującym układu paliwowego, powodując „podciśnienie” w baku. Mogło to doprowadzić do pęknięcia zbiornika lub, co gorsza, do pożaru.
Problem ten dotyczył 42 000 egzemplarzy Mazd 6 z 2,5-litrowym silnikiem, wyprodukowanych w latach 2010-2012. Japończycy przeprowadzili akcję serwisową, w wyniku której wyposażali swoje auta w specjalną osłonę oraz oprogramowanie wykrywające pojawiający się problem z podciśnieniem.
W 2010 roku 34 379 egzemplarzy Holdena zostało poddanych akcji serwisowej z powodu wadliwego zatrzasku pokrywy przestrzeni ładunkowej.
Powodował on, że paka mogła się otworzyć praktycznie w każdej chwili, „uwalniając” przewożone tam przedmioty.
Wiele akcji serwisowych ma na celu naprawienie niebezpiecznego problemu w samochodzie. Ale niektóre są tak trywialne, że aż ciężko w nie uwierzyć.
Przykład? Honda Odyssey z 2014 roku, która miała niewyobrażalną wręcz wadę w postaci... nieprawidłowego zamontowania emblematu z nazwą modelu! W wielu autach znalazł się on po stronie pasażera, a nie kierowcy.
Według Hondy, nieprawidłowe umieszczenie emblematu mógł wskazywać, że pojazd miał wykonaną naprawę powypadkową, co przyczyniłoby się do obniżenia jego wartości przy odsprzedaży.
Zapewne każdy przeżył sytuację, kiedy siedział na miejscu pasażera w samochodzie z kiepskim kierowcą i odruchowo naciskał pedał hamulca, którego nie ma.
Niektórzy pasażerowie Peugeota, Citroena i Renault w autach zarejestrowanych w Wielkiej Brytanii stwierdzili, że tak właśnie jest. Modele, których to dotyczyło, zostały zaprojektowane i zbudowane we Francji, jako samochody z kierownicą po lewej stronie, a następnie przystosowane do ruchu prawostronnego. O sprawie donosiło BBC News w maju 2011 roku.
Auta, które były budowane we Francji, zostały zaprojektowane z kierownicą po lewej stronie, dlatego główny cylinder hamulca znajdował się po lewej stronie. W celu dostosowania ich do rynku brytyjskiego Peugeot, Citroen i Renault dodały poprzeczkę między cylindrem a pedałem hamulca kierowcy po prawej stronie. Niestety, nie udało się im odpowiednio zabezpieczyć dźwigni po stronie pasażera, dlatego mógł on ją niechcący uruchomić.
Ten problem dotyczył kilku modeli z lat 2010-2012, w tym Legacy, Outbacka i Imprezy. Wszystkie te modele miały wspólną cechę: skrzynię biegów CVT z zainstalowanym zdalnym rozrusznikiem silnika.
Problem polegał na tym, że jeśli pilot został upuszczony, potrafił „losowo przesyłać żądanie uruchomienia silnika bez naciskania przycisku”. Czyli mógł uruchomić pojazd i spowodować, że będzie on działał przez 15 minut lub do momentu, gdy skończy się paliwo, albo w pilocie zabraknie prądu.
W sumie to nic wielkiego, chyba że samochód był zaparkowany w zamkniętej przestrzeni, gdzie mógłby spowodować nagromadzenie spalin.