Czym żyła zmotoryzowana Polska 50 lat temu? W Warszawie odbywała się wystawa plakatów na bardzo ważny temat, konstruktorzy z WSK zaskakiwali swoją fantazją, Volvo zaprezentowało legendarny dziś model, krajową prezentację miała też samoobsługowa stacja paliw. Zajrzyjmy do „Motoru” z 27 października 1974 r.
Szara, jesienna codzienność na drogach, ale też na łamach archiwalnego wydania naszej gazety. Sprawy bezpieczeństwa ruchu wszyscy traktowali z największą powagą, chwytano się różnych sposobów na propagowanie właściwych wzorców. Jednym z nich była Międzynarodowa Wystawa Plakatu „Bezpieczeństwo na drogach świata”. Prace nadesłano m.in. z Australii, Iranu czy Malezji.
Targi Artykułów Konsumpcyjnych – w skrócie Takon – w Poznaniu gromadziły szeroki wachlarz wystawców z różnych branż, znaleźć można też było na nich produkty motoryzacyjne.
Na zdjęciu eksponat z biura konstrukcyjnego WSK Świdnik, który nie spotkał się jednak z zachwytem naszych dziennikarzy. W 1974 r. trwały próby uatrakcyjnienia oferty jednośladów WSK, od roku 1975 na rynek trafiały motocykle z tzw. rodziny ptaków – malowane na jaskrawe kolory, z innymi kanapami i mniejszym bakiem. Taki tuning optyczny sprzed pół wieku.
Powyżej widzimy projekt motocykla Bąk, stylizowanego na choppera, z wysoką kierownicą i oparciem. Dlaczego się nie spodobał? Decydowały względy bezpieczeństwa – efektowne dodatki przeszkadzały w bezpiecznym oddzieleniu się kierowcy od motocykla w razie wypadku. W wielu krajach takie ozdoby były zakazywane.
Volvo do dziś zmienia swoje modele bardzo rzadko, pół wieku temu nie było inaczej. Dlatego każda nowość przyjmowana była z dużym zainteresowaniem.
Tak było w tym przypadku – zaprezentowana rodzina modeli 240/260 wprowadziła tyle nowych rozwiązań, ile dotychczas nie zrealizowano przez cały okres powojenny. Wprowadzono nowy silnik V6, mocniejsze wersje czterocylindrowe miały wałek rozrządu w głowicy, w przednim zawieszeniu pojawiły się kolumny, w układzie kierowniczym – przekładnia zębatkowa, do tego mnóstwo rozwiązań podnosiło bezpieczeństwo jazdy (dłuższa strefa zgniotu, bezpieczny zbiornik paliwa, zderzaki absorbujące energię itp.).
Na stacji CPN na warszawskiej ulicy Powsińskiej otwarto (na pewien czas) pierwszy punkt samoobsługowego tankowania. Sprzęt zapewniła szwedzka firma Mercur Handels AB. Procedura tankowania była prosta: podjeżdżało się pod wybrany dystrybutor, wkładało banknot o odpowiednim nominale, zatwierdzało transakcje, wkładało pistolet do auta – i wyliczona ilość paliwa lądowała w baku. Problem w tym, że w czasie testów musiał być to banknot szwedzki. To pewnie dałoby się jeszcze obejść, obawiano się jednak o bezpieczeństwo takiego obiektu, w założeniach pozbawionego dozoru. Zaufanie do uczciwości klientów było wówczas mocno ograniczone.