Od 1 lipca 2023 r. na naszych autostradach i drogach szybkiego ruchu obowiązują przepisy, które miały zrobić porządek z tzw. wyścigami słoni. Czyli z ciężarówkami wyprzedzającymi się przez długie kilometry przy różnicy prędkości rzędu 1,5 km/h. Pomysł ogólnie słuszny, zwłaszcza z punktu widzenia kierowców aut osobowych – problem w tym, że przepis działał może przez chwilę, ale dziś ewidentnie jest już martwy. „Jaki martwy” – złoszczą się TIR-owcy. „Jest wyjątek, który pozwala nam wyprzedzać leganie”. Faktycznie, jest. Ale może powinien zniknąć? A jeśli nie on, to może cały ten niedopracowany przepis?
Efekt świeżości, nawet jeśli jakikolwiek był, to już ewidentnie minął. No bo latem 2023 r., czyli chwilę po wprowadzeniu nowych przepisów, przez jakiś czas wydawało się, że na naszych autostradach i ekspresówkach zrobi się nieco płynniej. Oto bowiem 1 lipca zeszłego roku w życie wszedł zapis, który zakazuje kierowcom ciężarówek wzajemnego wyprzedzania się na drogach kategorii A i S z dwoma pasami ruchu w jedną stronę.
Przez moment było więc tak, że prawym pasem sunęły kolumny TIR-ów karnie jadące jeden za drugim. Wyścigi słoni w zasadzie się skończyły, a policja puchła z dumy i chwaliła się nagraniami, jak to skutecznie i bezwzględnie egzekwuje nowe przepisy. No i gdyby nie chamskie i niebezpiecznie manewry niektórych kierujących osobówkami, to można nawet było ryzykować stwierdzenie, że nasze drogi szybkiego ruchu nagle stały się rajem na ziemi.
Ale idylla długo nie trwała. W tym roku widać już jak na dłoni, że kierowcy aut ciężarowych się z szoku otrząsnęli. I znów wyprzedają się w najlepsze. Jedni robią to jeszcze w miarę kulturalnie, bo czekają, aż pojawi się luka i dopiero wtedy zjeżdżają na lewy pas. Inni są natomiast zdania, że nie ma sensu wyłączać tempomatu, a nadjeżdżająca z tyłu osobówka po to ma hamulce, żeby z nich korzystać. Dlaczego tak się dzieje? Wyjaśnienie tego stanu rzeczy jest proste. W przepisach znalazły się bowiem luki, które – de facto – sprawiają, że nowe regulacje już są martwe.
Ciężarówki nadal mogą w określonych warunkach nawzajem się wyprzedzać. Czyli, na przykład, na drogach z trzema pasami ruchu w jedną stronę. Ale tylko wtedy, gdy i wyprzedzający, i wyprzedzany będą zajmować wyłącznie prawy oraz środkowy pas ruchu. No i świetnie, z tym problemu nie ma. Może poza takim, że trzypasmowych dróg kategorii A i S jest w Polsce wciąż tyle, co kot napłakał. Jeśli zaś chodzi o trasy z dwoma pasami w jednym kierunku, to furtka jest inna.
Chodzi bowiem o to, że kierowca ciężarówki może wyprzedzać wolniejszy pojazd, gdy ten jedzie z prędkością znacznie poniżej dopuszczalnej dla ciężarówek kategorii N2 lub N3. Ale zaraz, „znacznie”? To są przepisy, czy spekulacje? Przecież „znacznie” może dla każdego oznaczać co innego! I choć wezwane do tablicy Ministerstwo Infrastruktury twierdzi, że różnica rzędu 10 km/h będzie wystarczająca, aby wykonać manewr wyprzedzania bez łamania zakazu, to w przepisach nigdzie mowy o tym nie ma. Każdy ma w swoim zakresie ocenić, czy wyprzedzać może, czy jednak nie.
No i kierowcy ciężarówek w swoim zakresie zazwyczaj oceniają na swoją korzyść. I wyprzedzają się aż miło. Jak to tłumaczą? Ano na przykład tak, że dla nich często nawet te kilka kilometrów na godzinę to kwestia tego, czy przed końcem czasu pracy zdążą dojechać do celu, czy jednak nie. No i zawsze przypominają – nie bez racji – że gdyby nie ich ciężka praca, to rano nie mielibyśmy z czego zrobić śniadania, a półki wielu sklepów świeciłyby pustkami. Koło się więc zamyka, w zasadzie wracamy do sytuacji sprzed wprowadzenia nowych przepisów.
Warto przy tym nadmienić, że kary za ich złamanie są stosunkowo wysokie, bo w przypadku drogi dwupasmowej mandat wynosi 1000 zł, a jeśli dojdzie nam do tego tzw. recydywa – to nawet i 2000 zł. No i nie da się też nie zauważyć, że ciężarówki na polskich numerach, gdy wjadą np. do Niemiec, to nagle zaczynają jechać grzecznie jak trusie. Inna sprawa, że tamtejsze przepisy okazują się jednak bardziej jednoznaczne.
No dobrze, a jak rozwiązać problem w Polsce? Opcje są, w zasadzie, dwie. Pierwsza: usuwamy dający pole do interpretacji zapis zezwalający na wyprzedzanie pojazdu jadącego z prędkością znacznie niższą od dopuszczalnej. Opcja druga: wprowadzamy dokładne wartości wyrażone w kilometrach na godzinę. W obu przypadkach piłka jest też po stronie policji, która zamiast organizować od święta popisowe akcje wymierzone w wyprzedzających się kierowców ciężarówek, powinna jednak monitorować sytuację stale. I na bieżąco.
Jest też jednak inna możliwość, która na dodatek sprawi, że zadowoleni będą wszyscy. Otóż problem w dużej mierze rozwiąże się wtedy, gdy wreszcie nasze główne ciągi komunikacyjne w Polsce będą miały po trzy pasy w jedną stronę. A do tego czasu może martwe przepisy lepiej będzie wywalić do kosza, zamiast udawać, że są i cokolwiek zmieniają?