W „Motorze” nr 21 z 22 maja 1993 roku – wrażenia z jazdy Toyotą Starlet, która po raz pierwszy oficjalnie na polski rynek trafiła dopiero na przełomie 1992 i 1993 r.
Olbrzymie imperium samochodowe Toyoty produkuje wiele różnych modeli aut. Poczynając „od góry”: wieloosobową Prerię, liczne modele terenowe (w tym Land Cruisery i 4-Runnery), superluksusowe auta zwane Lexus, a później Crown, Cresta, Camry, Carina, sportowa Celica, Corolla, Paseo, Tercel, Sera i Starlet. Wszystkie te modele robione są w dziesiątkach wersji silnikowych, nadwoziowych i wyposażeniowych.
I cóż w tym dziwnego? Nic, prócz tego, że w japońskim superkoncernie najmniejszym modelem jest wcale nie mikrosamochód. Czym tłumaczą tę pogardę dla rynku samochodów malutkich przedstawiciele Toyoty? Dość naciąganą teorią, iż minisamochody budowane są z myślą o obniżeniu ceny, a to z kolei nie idzie w parze z tradycyjnie wysokim standardem produkcji Toyoty. Inaczej mówiąc minisamochód Toyoty albo byłby za drogi; albo nie byłby Toyotą.
Tak więc najmniejsza Toyota to Starlet (370 cm długości), auto konkurencyjne dla Renault Clio, nowego Opla Corsy, Nissana Micry (wcale nie takiego mikrego, jak sugeruje nazwa), Fiata Uno czy Forda Fiesty. A więc jest to grupa samochodów „compact”, ale – już rodzinnych.
Co dziwne, ta najmniejsza, a więc pasująca na nasz rynek Toyota, nie była dotychczas do Polski oficjalnie sprowadzana. Według tłumaczenia importera przyczyny były także finansowe: Japończycy nie potrafili być w klasie małych samochodów konkurencyjni cenowo.
W Toyocie Motor Poland przyszedł jednak czas i na Starlet. Na przełomie roku zaprezentowano pierwszą jedyną (na razie) wersję Starlet, jaka zaczęła do nas być sprowadzana. Jest to tak zwana podstawowa wersja europejska, czyli auto trzydrzwiowe, bez żadnych drogich dodatków, z wtryskowym silnikiem o pojemności 1300 cm3 (75 KM) z katalizatorem.
Importerowi należą się szczególne słowa uznania za konsekwencję: postanowiono, że w Polsce trzeba także sprzedawać auta z katalizatorami i żadna „walka o niską cenę” nie zmienia tej polityki. Miło mieć świadomość, że przynajmniej Japończycy traktują nas jako część Europy i dbają o polskie środowisko bardziej niż my sami.
Wspomniałem, że Starlet wprowadzono na polski rynek na przełomie roku. Dlaczego więc prezentujemy ją Państwu teraz? Przyczyną jest po części układ cen. Otóż, gdy na dobre działały kontyngenty bezcłowe dla aut z EWG, Starlet była bez szans. Nie wdając się w konkrety, gdyż ceny mogą się przecież zmieniać z tygodnia na tydzień, trzeba byłoby być szczególnym miłośnikiem solidności Toyoty, by wybrać w pierwszej połowie roku „starletkę" porzucając konkurencję Opli, Fordów czy Renaultów. Ale, o ile nam wiadomo, sprzedaż, choć kulejąc rozwijała się.
Teraz, gdy sławne kontyngenty na razie się skończyły, „starletka” na przedpłatę będzie trudna do pokonania.
Czy Toyota Starlet potrafi zapoznającego się z nią kierowcę czymś zaskoczyć? Właściwie nie. Jest to normalne auto tej klasy, bez żadnych ekstrawagancji i od razu widać, że japońskie.
Po czym poznać japońszczyznę? Po pewnej typowej stylizacji, układzie dźwigni, skromności wykończenia, bardzo dobrej ergonomii i - wszechobecnym szarym plastiku. Ciekawe, czy tak powszechnie stosowany przez japońskich „wykończeniowców” materiał jest lepszy, czy też tańszy od np. czarnego tworzywa?
Udostępniona nam dość podstawowa wersja auta nie miała elektrycznie podnoszonych szyb, radia i anteny, obrotomierza. Z „dodatków” zamontowano tylko zegar cyfrowy, lusterka zewnętrzne z obu stron, kładzione (lecz w tej wersji nie dzielone) oparcia tylnych siedzeń oraz ogrzewanie i wycieraczkę tylnej szyby. To ostatnie jest zresztą nieodzowne w samochodach typu hatchback, ze względu na szybkość brudzenia się tylnego okna. Starlet nie jest tu wyjątkiem.
Na uznanie zasługują natomiast standardowe wzmocnienia w drzwiach i wentylowane hamulce z przodu, w tym lekkim przecież samochodzie.
Zająwszy miejsce za kierownicą, od razu czujemy się dobrze. Znowu pomaga tu ta przemyślana, japońska ergonomia. Niestety, nie o wszystkich autach konkurencyjnych można powiedzieć to samo. Ilość miejsca dla kierowcy i pasażera z przodu nie budzi zastrzeżeń i nie jest to właściwie dziwne. Także z tyłu nie brakuje przestrzeni. Jest gdzie postawić nogi i gdzie wyprostować głowę. Mamy więc samochód pięcioosobowy nie tylko z nazwy, być może dzięki typowej już dzisiaj "nadmuchanej" stylizacji.
Jeśli auto tej wielkości ma obszerne wnętrze, to niezbyt wielki bagażnik. Na to już nic nie można poradzić. Gdy oparcia znajdują się w pozycji pionowej możemy zabrać bagaż o objętości tylko 225 dm3. Lecz dostęp do tych dwustu dwudziestu pięciu litrów jest bardzo dobry – klapa otwiera się wysoko, a dolna krawędź bagażnika przebiega niziutko przy zderzaku.
Większe zaskoczenie odczujemy, gdy uruchomimy silnik i ruszymy. Kierowca spodziewający się wołowatego a głośnego samochodu będzie doprawdy zdziwiony. Silnik pracuje płynnie, wprawdzie go słychać wyraźnie, lecz odczuwa się to raczej jako szum jednostki wysokoobrotowej, a nie warkot umęczonego mechanizmu.
No i te osiągi! Obiektywnie, nie jest to supersamochód. Prędkość maksymalna - ok. 170 km/h, przyspieszenie 0-100 km/h - w około 11 s. Lecz łatwość przyspieszania tego auta może wzbudzić podziw u niejednego kierowcy. Wszak mamy do czynienia z klasą ekonomiczną. Wszystko wynika z niewielkiej masy - 750 kg, czyli raptem 60 kg więcej niż Cinquecento 903. W tym miejscu warto dodać, że Starlet produkowana jest jeszcze z wieloma innymi silnikami: gaźnikowym 1000 cm3 (54 KM), wtryskowym 1300 cm3 (4 zawory na cylinder – 82 KM, 100 KM oraz turbo 135 KM), a także z silnikiem wysokoprężnym 1450 cm3 (55 KM). Żadna z tych wersji nie będzie na razie sprowadzona do Polski.
Na szczególne uznanie zasługuje bardzo dobre prowadzenie się „starletki”. Typowe dla Toyoty zawieszenie McPherson z przodu i z tyłu, ze szczególnie długimi wahaczami poprzecznymi w zawieszeniu tylnym (plus drążki reakcyjne i stabilizator), pozwala na osiągnięcie bardzo dobrego kompromisu pomiędzy komfortem i pewnością jazdy. Odgłosy pokonywania nierówności są chyba nawet mniejsze niż w Carinie E! Jednocześnie reakcja samochodu na dodanie i ujęcie gazu oraz hamowanie w zakręcie jest naprawdę minimalna.
Wszystko to, w połączeniu z lekko działającym układem kierowniczym, pewnymi hamulcami i skrzynią biegów, której nie można postawić żadnego zarzutu powodują, że jazda Toyotą Starlet jest przyjemnością. Pewne trudności niektórym kierowcom sprawia tylko szybkie włączanie wstecznego biegu, lecz jak często musimy to robić naprawdę szybko?
W sumie Toyota Starlet, choć niczym nie szokuje, może zasłużyć na miano „najlepszej z Toyot”, przynajmniej na naszym krajowym rynku. Czy jest najlepszym samochodem klasy „poniżej 4 metrów”? W tym względzie decydują nie tylko sprawy techniczne i użytkowe. W klasie aut tanich bodaj najważniejszym argumentem jest cena. Poza tym „starletka” być może nieco traci przez swój niezbyt zindywidualizowany wygląd. Ale dokonując wyboru warto zwrócić na nią uwagę.
Tekst: Jerzy Dyszy, zdjęcia: autor; „Motor” 21/1993