Zmieniarka płyt CD, „przenośne” radio samochodowe, pokrowce na fotele, piesek z kiwającą głową... Niektóre z tych akcesoriów i gadżetów były symbolem luksusu, inne zwiększały wygodę użytkowania auta, jeszcze inne – zwyczajnie cieszyły oko. Powspominajmy!
Jak dziś wygląda wymarzone wyposażenie auta? Rozbudowany system multimedialny, nieprzerwana łączność ze światem (czyli także ze znajomymi), jakiś sposób na nudę w czasie jazdy, a może wygodne wnętrze w ulubionym stylu? Pewnie kilka z tego typu elementów znalazłoby się na liście wielu kierowców.
Dokładnie takie same potrzeby zmotoryzowani mieli kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt lat temu. Inna była tylko dostępna technologia. Myślimy, że współczesne elektryczne auta obudowane megaekranami we wnętrzu są ostatnim etapem rozwoju motoryzacji? Nie są. Tak samo jak najmodniejsze gadżety sprzed dekad, które dziś budzą uśmiech politowania, za parę lat też znajdą swoich następców. Z ewolucją trudno wygrać.
Co więcej – będziemy do nich wracać z rozrzewnieniem, podobnie jak do najbardziej pożądanych gadżetów z własnych młodych lat. Czy ktoś dziś pamięta jeszcze, jak dbało się o samochodowe radioodtwarzacze? Widok kierowców idących po pracy do domu z magnetofonem wyjętym z kieszeni (z wygodną rączką – wszystko było przemyślane) był czymś powszechnym.
Kilka lat później naturalną czynnością po zaparkowaniu było wyjmowanie panelu czołowego z radia – to wszystko miało chronić przed złodziejami. Inna sprawa, że wiele z tych wyjętych z kieszeni odtwarzaczy lądowało z czasem pod fotelami, a panele w schowkach – ale rytuał musiał być wykonany.
Na przestrzeni lat dokonała się też całkowita przemiana źródeł audio w autach. Od radia FM (to już była nowoczesność) przez kasety magnetofonowe (autorewers: symbol sprzętu wysokiej klasy swego czasu) po płyty CD i nośniki USB. I właściwie na tym koniec, bo teraz i tak obowiązuje odbiór muzyki czy stacji radiowych poprzez serwisy streamingowe.
Miło jest jednak przypomnieć sobie „stare, dobre czasy”, w których mieliśmy do czynienia i z analogowym sprzętem, i z rozmaitymi rozwiązaniami chroniącymi przed jego kradzieżą.
Telefonia komórkowa w Polsce ruszyła w roku 1992 – w tamtych czasach używanie przenośnego aparatu ważącego kilka kilogramów (początkowo wyglądającego jak walizka, później jak cegła) budziło powszechne zaciekawienie. Pojawiły się też zestawy fabryczne, zabudowane w aucie – to była jedna z najbardziej ekskluzywnych opcji wyposażenia. Idealne do popisywania się swoim statusem posiadania.
Początki lat dziewięćdziesiątych w Polsce: w uproszczeniu co nie jest przypięte łańcuchem, ginie. Koła, rzeczy luzem we wnętrzu i oczywiście samochodowe radia. Wyjście z sytuacji: odbiornik zabieramy ze sobą. Każde urządzenie wówczas sprzedawane było montowane w kieszeni umożliwiającej jego szybkie wyjęcie. Nowsza wersja: zdejmowało się sam panel z wyświetlaczem, jednostka pozostawała w aucie.
To był już wysoki poziom systemów car audio: nie dość, że nośnikiem dźwięku była płyta CD, a nie analogowa kaseta, to jeszcze pojawiało urządzenie pozwalające na załadowanie kilku płyt naraz i ich przełączanie na życzenie (taka pokładowa szafa grająca – zresztą kolejny zapomniany gadżet). Pozwalało to na nieprzerwane cieszenie się muzyką godzinami.
Dawno, dawno temu, gdy jeszcze nikt nie spodziewał się, że będzie coś takiego jak aplikacje na smartfony, samochodowe radiostacje (czyli CB-Radio) całkiem dobrze pełniły rolę nawigacji oraz ostrzegacza przed kontrolami drogowymi czy utrudnieniami w ruchu. Przydawały się również w sytuacjach awaryjnych: przy konieczności wezwania pomocy medycznej czy asysty w razie awarii pojazdu. Wystarczyło złapać za „gruszkę” i ogłosić swój problem – szybko pojawiał się ktoś z pomocą. Często okraszoną sporą dawką przekleństw, co odstraszało wielu użytkowników, samo urządzenie też zwykle zawadzało we wnętrzu.
To już powiew XXI wieku: w trakcie dłuższej podróży pasażerowie siedzący z tyłu mogą zająć się oglądaniem ulubionych filmów z płyt DVD. Można było wydać górę pieniędzy na fabryczny zestaw tego typu lub rozsądną kwotę na system akcesoryjny. Ale czy zainteresowanie czymś dzieci w trakcie dłuższej jazdy ma jakąś wymierną cenę? Wiele osób dokonało tej inwestycji, a płyty z filmami i bajkami można było kupić wszędzie, nawet w kioskach Ruchu (te to też dziś już przeszłość).
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie było zbyt wielu akcesoriów, dzięki którym można było zmodyfikować wygląd auta. Przyciemniony pasek na górę szyby? Naklejki z bazaru? Chlapacze? Pomysły szybko się kończyły. Dodatkowe oświetlenie, powszechnie nazywane halogenami, było jednym z najczęściej stosowanych rozwiązań. Dodawało każdemu samochodowi rajdowego sznytu.
Trzeba przyznać, że jakość, trwałość i wygląd materiałów wykorzystywanych do wykończenia wnętrza są dziś o niebo lepsze niż kilka dekad temu. Nie dziwi więc, że kierowcy we własnym zakresie starali się poprawić estetykę auta m.in. przez stosowanie pokrowców na fotele. W latach 80. i 90. było to powszechne wyposażenie aut, do tego stopnia, że nawet w naszych poradach umieszczanych w „Motorach” z tamtych lat sprawdzenie stanu oryginalnej tapicerki pod pokrowcami zawsze znajdowało się na liście czynności do wykonania przed zakupem używanego auta.
Sprawę można potraktować szerzej: w latach 90. blokady na kierownicę czy pedały można było kupić w każdym sklepie motoryzacyjnym. Mechanizmy blokujące dźwignie biegów były montowane w wyspecjalizowanych warsztatach, ale uchodziły za niemal niezawodne.
Maskotka psa z głową zamocowaną na haczyku i przeciwwagą, dzięki czemu kiwa się ona w czasie jazdy, była gadżetem widzianym w co drugim aucie w latach 70. i 80. Później wyszła z mody.
Większość z tego typu akcesoriów można spotkać w youngtimerach, kierowcy najmłodszej generacji pewnie będą mieli na początek nawet wątpliwości co do ich przeznaczenia. Jednak jest to nieodłączna część naszej historii motoryzacji, gdy cieszyliśmy się z każdej przychodzącej z Zachodu nowoczesności i robiliśmy wszystko, by nie padło to łupem złodziei. A przy okazji było przy tym sporo radości.