Plaga kradzieży kabli do ładowania aut na prąd dotarła również nad Wisłę. W ostatnim czasie ich łupem padła m.in. stacja przy Biedronce mieszcząca się na Zaspie w Gdańsku.
Życie z samochodem na prąd zdecydowanie nie jest usłane różami. Nie dość że elektryki są kosztowne w zakupie, dużo tracą na wartości, to jeszcze wymagają czasochłonnego ładowania, szczególnie uciążliwego podczas dalszej podróży.
Liczba szybkich ładowarek w Polsce, choć nieustannie rośnie, to jednak wciąż nie osiągnęła poziomu rozwiniętych krajów Europy Zachodniej. Za to gonimy ją pod innym względem. Otóż również polscy złodzieje kradną kable do ładowania.
Niedawno ich łupem padł przewód przy Biedronce na gdańskiej Zaspie – informuje portal trójmiasto.pl. W kwietniu bieżącego roku do podobnych kradzieży doszło m.in. w Szczecinku czy w Mysłowicach, gdzie ucięto kable, zarówno na ładowarce przy Biedronce, jak i przy Lidlu.
Kradzieże powodują nie tylko wyłączenie słupków dla elektryków na jakiś czas, co już samo w sobie generuje stratę (dodatkowo – od strony użytkowników – zmniejszają dostępność ładowarek dla kierowców aut na prąd). Wymuszają również konieczność zakupu nowego kabla, którego koszt często sięga kilkunastu tysięcy złotych.
Po co złodzieje kradną kable do ładowarek? Wynika to z dużej zawartości miedzi w przewodach wysokiego napięcia. 1 kg w skupie kosztuje około 30 zł, co dodatkowo motywuje złodziei. W przypadku ładowarek prądu stałego jej masa przekracza nawet 9 kg.
Samych uciętych kabli nikt raczej nie kupi. Dlatego przestępcy opalają je i następnie sprzedają na złom.
Obecnie trwa więc „wyścig zbrojeń” pomiędzy operatorami ładowarek a złodziejami. Ci pierwsi w odpowiedzi na „działalność” tych drugich wprowadzają różne zabezpieczenia, jak np. wzmocnione kable czy systemy alarmowe.