Mamy nową Miss World – została nią łodzianka Karolina Bielawska. Z tej – bardzo miłej – okazji przypominamy zamieszczony w „Motorze" nr 38 z 1988 r. wywiad z Joanną Gapińską, Miss Polonia 1988. Najpiękniejsza Polka wygrała Toyotę Corollę – w tamtych czasach „samochód marzeń”. W wywiadzie w uroczy sposób opowiada m.in. o eksploatacji auta i związanych z nią wydatkach (liczonych w dolarach).
Nie wystarczy zdobycie tytułu najpiękniejszej Polki roku, aby zasiąść za kierownicą własnego samochodu i ruszyć nim w świat. Potrzebne jest jeszcze prawo jazdy, a to może się niekiedy okazać trudniejsze od eliminacji w konkursie „Miss Polonia”.
Kiedy rozmawiałem z tegoroczną Królową Piękności Joanną Gapińską w dniu, w którym rozpoczynała kurs w ośrodku szkolenia PZM w Szczecinie, wszystko jeszcze stało pod znakiem zapytania. Właścicielka nowej Toyoty Corolla, choć już odbyła pierwszą jazdę po mieście z instruktorem, wyrażała liczne wątpliwości co do swej dalszej „kariery” za kierownicą. Być może trapił ją również fakt, iż jej poprzedniczka na tronie Miss Polonii, Monika Nowosadko, do tej pory nie zdobyła uprawnień kierowcy-amatora.
No, ale wiadomo – początki są najtrudniejsze. Dziś piękna Joanna spogląda na swe pierwsze kroki za kierownicą z pewnym pobłażaniem, gdyż 15 sierpnia br. zdała pomyślnie egzamin eksternistyczny na prawo jazdy kategorii B. Możemy zatem swobodnie porozmawiać o tym, jak wyglądała jej „prawdziwa” droga do Toyoty.
– Jak długo trwał kurs?
– 10 dni. Było w tym 18 godzin jazdy. Wykorzystałam wszystkie, a nawet miałam jeszcze dodatkowe, bowiem uczyłam się jeździć w samochodzie FSO 125p, ale chciałam też pod okiem instruktora spróbować w Toyocie. To jednak dość duża różnica.
– A egzamin?
– Był normalny. Składał się z dwóch części, z testów oraz sprawdzianu praktycznego i jazdy po mieście.
– Teorię musiała opanować Pani samodzielnie?
– Tak. Przygotowywałam się z książeczki, w której była większość pytań testowych wraz z odpowiedziami oraz z wydanego przez Motor „Prawa o ruchu drogowym” wraz z komentarzami i znakami drogowymi. Dokładnie przestudiowałam też kilka innych broszurek, np. dotyczących pierwszej pomocy.
– I to wystarczyło do zdania testu?
– Tak. Składał się on z 20 pytań podstawowych i 5 dodatkowych. Zrobiłam tylko dwa błędy, więc egzamin zdałam. Niektóre pytania w testach są, moim zdaniem, sformułowane dość niezręcznie. Logicznie myśląc, każdy z trzech wariantów odpowiedzi jest dobry, jak np. w pytaniu o ryzyko złamania kręgosłupa: w samochodzie ciężarowym, osobowym czy na motocyklu? Błąd zrobiłam również w odpowiedzi na pytanie o czas ważności rejestracji samochodu przywiezionego z zagranicy (30 dni).
– Ile osób zdawało razem z Panią?
– Byłam tylko ja jedna. Organizatorzy nie chcieli robić sensacji Obawiali się, że pozostali zdający zamiast rozwiązywać zadania, a potem wykonywać manewry w samochodzie, patrzyliby na mnie. Ja zresztą też nie mogłabym się odprężyć, gdyby memu egzaminowi towarzyszyło zbiegowisko gapiów. Do samochodu wsiadłam tylko w towarzystwie instruktora i egzaminatora.
– Jakie były ich opinie o Pani jeździe?
– Jak najlepsze. Powiedzieli mi na koniec, że wyrobiłam sobie nawet pewne odruchy, które mają doświadczeni kierowcy, podejrzewam jednak, że były to już komplementy kurtuazyjne. Na początku jeździliśmy po placyku, gdzie musiałam w odpowiednich miejscach zaparkować samochód tyłem, przodem i w szeregu, a potem pojechaliśmy na miasto i już na pierwszym skrzyżowaniu egzaminator powiedział: teraz skręcimy w lewo. A tam był znak zakazu skrętu w lewo.
– I Pani ten znak zauważyła?
– Oczywiście. Nie dałam się wziąć na ten numer. W ogóle jeździliśmy po mieście bardzo długo, bo aż 45 minut.
– A jak Pani sama ocenia swoje możliwości za kierownicą?
– Raczej ostrożnie. Dwa dni później jeździłam już Toyotą, ale z bratem, który mnie pilnował i podpowiadał w trudniejszych miejscach na drodze.
– Czy trudno się było przestawić z samochodu FSO 125p?
– W pierwszym momencie myślałam, że Toyota jest popsuta, a potem stwierdziłam, że to raczej ja mam za ciężką nogę. Pedały hamulca, sprzęgła i gazu naciskałam zbyt silnie, co okazało się całkiem niepotrzebne. Również dźwignia zmiany biegów w Toyocie może być obsługiwana jednym palcem. Samochód ma duże przyspieszenie, więc trzeba uważać, by nie przekroczył dozwolonej prędkości.
– A co z wyposażenia wewnętrznego pojazdu zwróciło Pani uwagę?
– Po włożeniu kluczyka zapala się żółta lampka, i dopiero po jej zgaśnięciu można uruchomić silnik. Tego nie było w samochodzie, na którym uczyłam się jeździć. Jeśli przed wyjściem z pojazdu i zamknięciem drzwi nie zgasi się świateł, włącza się piszczący sygnał, który informuje kierowcę, że popełnił błąd. To już zdążyłam sprawdzić. Wiem też, gdzie jest wskaźnik poziomu paliwa i ciśnienia oleju.
– A czy zaglądała Pani pod maskę?
– Zaglądałam, ale to dla mnie „czarna magia”. Mogę powiedzieć tyle, że wszystko tam jeszcze takie śliczne, czyściutkie. Silnik w porównaniu z Fiatem czy Polonezem jest tu dość duży. Zauważyłam, że każdy skrawek miejsca jest dokładnie wypełniony przez różne urządzenia i mechanizmy. Nic już się wcisnąć nie da.
– A miała Pani jeszcze coś do zamontowania?
– Jako jedną z nagród dodatkowych otrzymałam stereofoniczne radio do samochodu, marki „Pionier”, z kolumnami po 120 wat każda. Radio już wstawiliśmy, trzeba było tylko dokupić antenę za 20 dolarów.
– A więc cenna nagroda pociągnie za sobą konieczność dodatkowych wydatków, i to jeszcze w twardej walucie?
– No tak, to może być nawet zaskoczeniem dla niektórych czytelników, ale eksploatacja takiego samochodu jest też bardzo kosztowna. Po przejechaniu każdych 5 tys. km trzeba kupić nowy filtr paliwa za 10 dolarów, a po każdych 10 tys. kupić nowy olej za 20-30 dolarów. To chyba wszystko, bo Toyota jest na razie na gwarancji. Byliśmy już na pierwszym przeglądzie w autoryzowanej stacji obsługi p. Kozłowskiego w Nowogardzie, co zresztą okazało się doświadczeniem bardzo miłym, bo wszyscy byli ujmująco grzeczni i uprzejmi.
– Miss Polonia powinna chyba przyzwyczaić się do hołdów składanych jej urodzie...
Rozmawiał Bronisław Tumiłowicz, fot. Jerzy Michalski; „Motor” 38/1988