Czym żyła zmotoryzowana Polska 50 lat temu? Doceniano wkład PZMotu w rozwój rodzimej motoryzacji, Łotysze zaprezentowali nowy mikrobus, eksperymentowano z wodorem, przybywało samochodowych gadżetów. Przeglądamy „Motor” z 14 lipca 1974 r.
Polski Związek Motorowy w służbie motoryzacji i zmotoryzowanych – to chyba najbardziej „motoryzacyjny” artykuł okładkowy w historii naszego magazynu. Jak łatwo odgadnąć, dotyczy on organizacji wspierającej kierowców na wielu poziomach – od obsługi technicznej samochodów przez organizację zawodów sportowych po zapewnienie noclegów w przydrożnych motelach należących do PZMotu. Związek powstał w roku 1950 z połączenia Automobilklubu Polski i Polskiego Związku Motocyklowego.
Na wystawie osiągnieć gospodarki narodowej ZSRR w Moskwie zaprezentowano nowy pojazd z zakładów RAF (Ryska Fabryka Autobusów) – model 2023, znany pod nazwą Latwija. Jak można się domyślić, auto powstawało w Łotwie, a jego pokaz nieco wyprzedził wprowadzenie go do produkcji. W rzeczywistości na drogi wyjechało w roku 1976.
Jak niemal wszystkie konstrukcje socjalistyczne, Łatwija też okazała sią wyjątkowo długowieczna – przetrwała upadek Związku Radzieckiego, aż do 1997 roku była wytwarzana już w niepodległej łotewskiej Rydze. Mikrobus mógł przewozić 11 osób, szereg podzespołów przejęto z Wołgi GAZ-24 – w tym 2,45-litrowy silnik o mocy 95 KM. Tylne resory pochodziły z Czajki.
Drugą najpopularniejszą po mikrobusie wersją był ambulans, ciekawą odmianą był pojazd pożarniczy służący do dowodzenia akcją gaśniczą.
Produkty ropy naftowej się wyczerpią. Wiele się mówi o napędzie elektrycznym, ale są to na razie mrzonki. Nie ma magazynów energii dostatecznie pojemnych i lekkich. Na ogniwo paliwowe trzeba jeszcze poczekać, zanim nauczymy się zamieniać energię paliwa płynnego w elektryczną.
Sporo instytutów naukowych zastanawiało się więc, jak rozłożyć wodę na tlen i wodór, wodór załadować w butlę, butlę w auto... resztę łatwo przewidzieć. To dokładne cytaty z artykułu sprzed pół wieku. Brzmią współcześnie?
Problem znany jest od dawna, ale nikt się nim nie zajmował ani wówczas, ani obecnie. Chodzi o to, jak zabezpieczyć przedmioty, nieraz dość ciężkie, przewożone na półce za kanapą pod tylnym oknem. Przy jeździe po wyboistej drodze często spadają, ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, że przy gwałtownym hamowaniu, o zderzeniu nie mówiąc, przedmioty te zamieniają się w pociski przelatujące z olbrzymią prędkością koło naszej głowy. Czasami trafiają w cel.
Wynalazek jest bardzo prosty – kawałek siatki zwinięty z przodu na elastycznym pręcie, z tyłu mocowany do krawędzi okna. Wystarczy naciągnąć siatkę na przewożone przedmioty.