Nowa wersja Forda Mustanga nawiązuje do modelu z 1968 roku. Wygląda i brzmi świetnie – nic dziwnego, skoro bazuje na odmianie z otwieranym dachem i silnikiem 5.0 V8.
Mustang to rynkowy ewenement. Ten pochodzący z USA model Forda zupełnie nieźle „przyjął się” także w Europie, mimo że absolutnie nie przystaje do tutejszej współczesnej ekomotoryzacji. I właśnie to ostatnie jest w nim najlepsze!
Dziś na drogi wyjeżdża nowe wydanie Mustanga. Nazywa się California Special i jest pakietem dodatków do wersji GT – identycznie jak w limitowanej do ok. 4 tys. egzemplarzy edycji tego modelu z 1968 r., do której nawiązuje.
Tak jak pierwowzór auto ma czarny grill z logo GT/CS zamiast galopującego konia i charakterystyczne pasy po bokach nadwozia z tym samym znaczkiem. Oprócz tego dostaje się szare 5-ramienne felgi 19''.
W środku samochód wyróżniają oznaczenia wersji przed przednim pasażerem, na dywanikach oraz oparciach foteli. Te ostatnie seryjnie wyposażono w wyjątkowo przydatną w kabrioletach możliwość podgrzewania i wentylacji.
W środku Mustang jest nieco „niedzisiejszy”. Multimedia mają nieduży ekran z prostą grafiką, a dach otwiera się i zamyka półautomatycznie – większość „roboty” wykonuje elektryka, ale blokowanie dachu nad przednią szybą należy już do kierowcy. Musi on przekręcić i złożyć spory uchwyt przy lusterku. Ale to bardziej cechy niż wady, w przeciwieństwie do konieczności wcześniejszego zatrzymania samochodu – dachu nie da się obsługiwać podczas jazdy.
Za to samo otwieranie i zamykanie przebiega bardzo szybko, w kilka sekund, a obsługę radia, klimatyzacji czy ustawień auta ułatwiają liczne, dobrze rozmieszczone pokrętła i przyciski.
Kokpit odstaje od współczesnych – wyglądem na minus, choć to kwestia gustu, obsługą zdecydowanie na plus. Zupełnie niezłe wykończenie.
Poza tym widokiem można przełączyć na 2 okrągłe zegary lub cyfrowy prędkościomierz i płaski obrotomierz na szerokość ekranu.
W przeciwieństwie do dalekiego przodka pakietu California Special nie można łączyć z dowolnym silnikiem. Dostępna jest tylko jedna wersja silnikowa i nadwoziowa – cabrio z „V-ósemką”; wybrać można wyłącznie skrzynię (opisywany Ford ma 10-biegowy automat).
W tym przypadku trudno jednak narzekać na ograniczony wybór, bo kabriolet jest w końcu kwintesencją kalifornijskiego stylu. A 5-litrowy silnik idealnie wpisuje się w jego charakter, racząc uszy podróżnych wspaniałym dźwiękiem przechodzącym wraz ze wzrostem obrotów z miarowego bulgotu w zachrypnięty ryk. Przy akompaniamencie wydechu z „regulacją głośności”.
Osiągi są kapitalne. „Sprint” do 100 km/h trwa niecałe 5 s, przy wyższych prędkościach auto też ma mnóstwo werwy. Ale najlepiej czuje się podczas spokojnej jazdy – nawet przy niskich obrotach silnik wręcz kipi momentem obrotowym.
Mustang prowadzi się dobrze, choć nie wybitnie – jest przyjemnie nadsterowny, ale na granicy przyczepności bywa nerwowy (a łatwo się do niej zbliżyć). W kabriolecie dużo ważniejszy jest jednak komfort – a pod tym względem Ford nie daje większych powodów do narzekania.
Narzekać można za to na cenę i „apetyt” Mustanga, który średnio spala ok. 13 l/100 km, a w mieście zużycie zbliża się do 20 l. A to wszystko przy spokojnej jeździe.
Dane techniczne | Ford Mustang GT Convertible 5.0 TI-VCT V8 A10 California Special |
---|---|
Silnik | benzynowy |
Pojemność skokowa | 5038 cm3 |
Układ cylindrów/zawory | V8/32 |
Moc maksymalna | 450 KM |
Maks. moment obrotowy | 529 Nm |
Osiągi | |
Prędkość maksymalna | 250 km/h |
Przyspieszenie 0-100 km/h | 4,8 s |
Średnie zużycie paliwa | 11,5-11,6 l/100 km |
CENA | 300 500 zl |
Ford Mustang cabrio V8 kosztuje 281 200 zł. Automat – 10 tys. zł dopłaty, pakiet California Special: 9300 zł. Bezpośrednich rywali brak.
Jazda Mustangiem California Special pozwala poczuć się jak w USA, gdzie jeszcze nie zrezygnowano z wielkich silników. U nas to ewenement – i właśnie to jest w tym aucie najlepsze. Żaden z rywali w podobnej cenie nie zapewnia tylu emocji.
W „kalifornijskim” wydaniu Ford Mustang daje mnóstwo przyjemności z jazdy z otwartym dachem w towarzystwie cudownego brzmienia silnika V8.
Marcin Laska, „Motor”