Pierwsze informacje na temat Euro 7 zwiastowały rewolucję mającą doprowadzić do eliminacji aut spalinowych. Skończyło się jednak na ewolucji i niewielkich zmianach w mniej istotnych kwestiach. Do tego – nie od razu. Z czym będzie się wiązać wprowadzenie nowej normy emisji spalin i kiedy realnie ono nastąpi?
Pierwsze przymiarki do wprowadzenia nowej normy emisji spalin pojawiły się już w roku 2020. Zakładały one dalsze obniżanie (i tak już bardzo niskiego) poziomu emisji tlenków azotu, tlenków węgla i cząstek stałych. Redukcje miały być kilkukrotne, co miało zachęcić producentów do bardziej ochoczego przechodzenia na napędy hybrydowe i w pełni elektryczne. Cóż z tego, że nawet te pierwsze miałyby problemy z ich spełnieniem.
Dodatkowo zaostrzano procedury testowe – samochody miały pracować pod większym obciążeniem, przy mniej korzystnych temperaturach itd.
Pojawiła się silna opozycja przeciwko przedstawianym propozycjom. Najgłośniej protestowali – jak łatwo się domyślić – niemieccy producenci aut. W końcu to oni mieli najwięcej do stracenia na planowanych zmianach.
Sprzeciw pojawił się też ze strony niektórych polityków: propozycja eliminacji konwencjonalnych samochodów z rynku nie przypadła do gustu wielu wyborcom. Niepewność co do zakresu zmian jednak pozostawała.
Rozpoczęły się negocjacje. Z upływem czasu zaczęły docierać sygnały, że ograniczenia w emisji będą mniej rygorystyczne, niż pierwotnie zakładano. To z kolei spotykało się z nieprzychylnymi głosami ze strony organizacji ekologicznych. Przepychanka trwała więc w najlepsze. Aż do teraz.
Cztery lata później... w końcu mamy wiążące ustalenia. Komisja Europejska, Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej przyjęły ostateczny kształt normy Euro 7.
Przepisy weszły w życie z końcem maja, teraz obowiązuje jednak okres przejściowy. Pierwsze nowymi zasadami dotknięte zostaną nowe modele aut osobowych wprowadzane na rynek – ale dopiero za 2,5 roku. Objęcie nimi wszystkich nowych pojazdów (osobowych i ciężarowych) sprzedawanych na rynku potrwa aż 5 lat.
Co najważniejsze – tak naprawdę niewiele się zmieniło. Przede wszystkim poziomy emisji spalin... zostały przejęte z obowiązującej od 10 lat normy Euro 6.
Pierwotnie to Euro 7 miało eliminować z rynku auta spalinowe. Jak widać, porzucono ten pomysł. Pamiętajmy jednak, że w obiegu ciągle pozostaje pakiet „Gotowi na 55” zakładający dopuszczalny poziom emisji dwutlenku węglą przez samochody osobowe i dostawcze wynoszący okrągłe zero. Innymi słowy – nowe auta z definicji mają być elektryczne. Ma się to stać w 2035 r.
Rozporządzenie dotyczące normy Euro 7 zostało przyjęte przez Radę UE (składającą się z ministrów krajów członkowskich odpowiedzialnych za ten obszar), co oznacza, że przyjęte zostało stanowisko wypracowane wcześniej przez Komisję i Parlament Europejski. 8 maja tego roku dokument został opublikowany w Dzienniku Urzędowym i wszedł w życie 20 dni po tej dacie. Uwzględniono okresy przejściowe. W przypadku nowych modeli (homologacji) aut osobowych nowe zasady zaczną obowiązywać dopiero za 2,5 roku.
Po kilku latach prac, wielokrotnych zwrotach akcji, zmieniających się pomysłach polityków, ekspertów i przedstawicieli przemysłu motoryzacyjnego ostatecznie zakończył się okres niepewności: przyjęto finalny kształt normy emisji spalin Euro 7. Reguluje ona wiele szczegółowych spraw, nie tylko związanych z emisją spalin przez silniki spalinowe.
Emisje spalin dla samochodów osobowych i lekkich dostawczych pozostały na tym samym poziomie co wcześniej. Zachowano też rozróżnienie na jednostki benzynowe i diesle (powyżej wykres właśnie dla silników wysokoprężnych; dla benzynowych limit tlenków azotów jest niższy – wynosi 0,06 g/km).
Już wcześniej przepisy narzucały, aby auto spełniało normy emisji przez określony czas eksploatacji. Dla Euro 6 było to 5 lat/100 tys. km. Przy Euro 7 zaostrzono to do 160 tys. km oraz 8 lat, a przez kolejne 40 tys. km i 2 lata nie mogą być wyższe o więcej niż 20 proc. od wyjściowych.
Euro 7 po raz pierwszy narzuca też maksymalne tempo efektywnego zmniejszania się pojemności akumulatorów aut elektrycznych z wiekiem. Po 5 latach lub 100 tys. km będą musiały zachować minimum 80 proc. sprawności, po 8 latach/160 tys. km – 72 proc.
Ścieraniu się klocków i tarcz hamulcowych towarzyszy tworzenie pyłu, który oddziałuje na środowisko. W samochodach elektrycznych to zjawisko jest ograniczone z uwagi na systemy odzyskiwania energii przy hamowaniu, co ogranicza konieczność użycia konwencjonalnego systemu. Odzwierciedlają to poziomy emisji – do grudnia 2029 r. 3 mg/km dla „elektryków” i 7 mg/km dla samochodów spalinowych.
Od połowy 2028 roku na samochody osobowe wprowadzony zostanie także limit emisji cząstek powstających ze ścierania się opon. Procedura testowa jest w trakcie opracowywania.
Według nowych przepisów emisje węglowodorów do środowiska pochodzące od parującego paliwa muszą spaść z 2,0 do 1,5 g na test.
Tego typu systemy wymagane był już przez normę Euro 6, ale dostęp do danych uzyskiwany był tylko przez port diagnostyczny. Przy Euro 7 dane mają być również transmitowane zdalnie, a także być dostępne dla użytkownika.
Pokładowy system diagnostyczny ma zbierać dane na temat rzeczywistej emisji szkodliwych składników spalin.
Producent może homologować hybrydę, która w strefach zerowej emisji będzie poruszać się wyłącznie na napędzie elektrycznym. Samochody będą wówczas spełniać normę Euro 7G.
Auta spełniające normę Euro 7 będą miały tzw. paszport pojazdu, zawierający w elektronicznej formie dane na temat wpływu na środowisko (emisje spalin i CO2, zużycia paliwa/energii, parametrów silnika itp.).