Magazyn Auto
Serwis pod patronatem magazynu Motor
Ford Mustang Mach-E – przód

Ford rozebrał Teslę i chińskie elektryki. Amerykanów czeka mnóstwo pracy

fot. Ford

Ford rozebrał Teslę i chińskie elektryki. Amerykanów czeka mnóstwo pracy

Inżynierowie Forda rozebrali Teslę Model 3 i kilka chińskich elektryków. Wnioski? Ford wciąż porusza się w czasach spalinowych, podczas gdy inni producenci potrafią wszystko robić szybciej, nowocześniej i oszczędniej.  

Ford ma w swoim portfolio kilka aut na prąd, ale nawet Mustang Mach-E bazuje na zmodernizowanej platformie samochodu spalinowego. Po rozebraniu przez inżynierów tego amerykańskiego koncernu Tesli Model 3 oraz samochodów z Chin szybko okazało się, że elektryki należy projektować w zupełnie nowy sposób. 

Pierwszy z brzegu przykład to choćby długość wiązek przewodów. W Modelu 3 jest ich łącznie aż o 1600 m mniej niż w Mustangu Mach-E, co stanowi wręcz przepaść. Według szefa Forda – Jima Farleya – przekłada się to na dodatkowe 32 kg masy własnej. 

W samochodzie elektrycznym, gdzie każdy kilogram wpływa na zasięg, przyspieszenie i koszt baterii, taka nadwaga nie jest „drobnostką”, tylko systemowym błędem. Jak zauważa Farley, dodatkowa masa i skomplikowane wiązki podnoszą koszt każdego samochodu o około 200 dolarów.

Ford działa w stary sposób

Skąd ten problem? Ford wciąż działa w stary sposób. Inżynier od silników spalinowych patrzy na projekt auta na prąd, uznaje, że „w sumie wszystko jest podobne” i zleca wykonanie wiązki zewnętrznemu dostawcy. Bez głębszej refleksji, że każdy metr przewodu i każdy moduł zmienia rachunek ekonomiczny.

W epoce akumulatorów wysoka masa przekłada się przede wszystkim na kwestię kosztów i zasięgu. Każdy zbędny kilogram musi zostać „przeniesiony” przez baterię, która i tak jest najdroższym elementem całego auta. To właśnie różnica między elektrykiem szytym od zera pod napęd na prąd a elektrykiem „doklejonym” do spalinowego sposobu myślenia.

Ford Mustang Mach-e_02
Mustang Mach-E bazuje na platformie GE1, która powstała na architekturze E2, używanej m.in. w Focusie czy Kudze. 
fot. Ford

Wnioski z autopsji Tesli Model 3 i chińskich samochodów są na tyle brutalne, że Ford musi nie tylko poprawić kilka arkuszy w Excelu, ale zmienić całą organizację. Stąd w tym amerykańskim gigancie narodził się zupełnie nowy dział, zwany Model E. 

Pozbycie się starych nawyków

Jak podkreśla Farley, to właśnie Model E otrzymał zadanie pozbycia się spalinowych nawyków i projektowania samochodów w zupełnie inny sposób niż do tej pory. 

Mają one być przede wszystkim definiowane przez oprogramowanie. Oznacza to, że będzie ono decydować m.in. o tym, jak samochód się ładuje, jak zarządza energią, jak działają jego systemy wspomagające i jak jeździ. 

W opinii Farleya samochody elektryczne muszą być projektowane jak produkty cyfrowe – z myślą o architekturze oprogramowania, a nie tylko mechanice. To ważny zwrot dla tego koncernu. Ford obecnie próbuje stać się firmą tworzącą platformy sprzętowo-programowe i wykorzystywać je w nowych modelach aut. 

Zyski nie przyjdą szybko

Farley przyznaje, że wejście w świat „prawdziwych” elektryków nie może być zyskowne od pierwszego dnia. W początkowym okresie należy liczyć się ze stratami, ponieważ trzeba zainwestować w nowe architektury, własne oprogramowanie i modernizację fabryk. 

Jim Farley
Jim Farley już od dawna podkreśla, że Chińczycy pod względem technologicznym wyprzedzają Zachód. 
fot. Ford

W branży, która przez dekady przyzwyczaiła się do stabilnych marż na silnikach spalinowych, taka perspektywa brzmi jak herezja. Ale szef Forda wskazuje, że nie ma innej drogi, bo z drugiej strony stoją producenci, którzy zaczęli od czystej kartki – bez bagażu starych platform i bez lojalności wobec przestarzałych procesów.

Dlatego Ford musi zmienić nie tylko swoje samochody, ale też sposób zarządzania całym biznesem – od podejścia do kosztów, po kulturę mówienia o porażkach.

Chińskie elektryki „wyraźnie lepsze”?

Historia z rozebraniem Tesli i chińskich aut elektrycznych nie jest jednorazowym wybuchem szczerości. Farley już wcześniej ostrzegał przed konkurencją z Chin, twierdząc nawet, że chińskie elektryki są „wyraźnie lepsze” od tego, co oferują producenci z Zachodu. 

Ale to nie wszystko. Szef Forda w przypływie szczerości przyznał, że przez wiele miesięcy jeździł na co dzień chińskim elektrykiem Xiaomi SU7 i... nie chciał się z nim rozstawać. Dla szefa amerykańskiego koncernu to dość wymowny wybór – zamiast reprezentacyjnej limuzyny własnej marki auto od nowego gracza z Chin.

W praktyce oznacza to jedno: nawet wewnątrz Forda nikt rozsądny nie może już udawać, że chińskie samochody to tylko „tania podróbka”. To pełnoprawni konkurenci, którzy potrafią łączyć atrakcyjną cenę z dopracowaną techniką i nowoczesną elektroniką.

Czytaj także