Dynamicznie rozwijające się Indie, od niedawna najludniejszy kraj świata, budzą nadzieje wielu firm motoryzacyjnych. Zagraniczni producenci muszą jednak stawić czoła silnej konkurencji oraz poważnym przeszkodom. Jak obecnie wygląda motoryzacja w tym kraju, które marki i modele są najpopularniejsze?
Indie wydają się ziemią obiecaną dla zachodnich producentów samochodów: demokratyczny kraj z rozwijającą się gospodarką, która odgrywa raczej neutralną rolę w globalnej polityce. Nowe rekordy wszech czasów ustanawia także indyjski przemysł motoryzacyjny: w 2023 r. sprzedano tam 4,1 mln nowych aut – o 8,2 procent więcej niż rok wcześniej.
Ten wzrost jest kontynuacją trendu trwającego od 2014 r. Jedynie pandemia koronawirusa na dwa lata przyhamowała rozkwit Indii. W 2021 r. wyprzedziły one Niemcy i obecnie są trzecim co do wielkości rynkiem samochodowym na świecie po Chinach i USA.
Potencjał wzrostu wciąż pozostaje jednak ogromny: podczas gdy w Chinach na 1000 mieszkańców przypada 231 aut, w Indiach jest ich tylko 59. Co więcej, sama indyjska klasa średnia jest większa niż cała populacja USA.
Na indyjskim rynku dominują jednak silni krajowi producenci samochodów. Niekwestionowanym numerem jeden od lat pozostaje Maruti Suzuki: zeszłoroczny wynik sprzedaży wynoszący 1,7 mln nowych aut przekłada się na 41,7-procentowy udział w rynku. Dla porównania udział VW w Niemczech to 18,2 procent. Natomiast cztery najlepiej sprzedające się tu modele, na czele z miejskim Swiftem, to produkty indyjsko-japońskiej spółki joint venture Maruti Suzuki, w której Suzuki posiada 54% udziałów.
Drugim ważnym lokalnym producentem jest Tata. Marka samochodowa konglomeratu o tej samej nazwie, który w ofercie ma niemal wszystko, od stali i herbaty po abonamenty komórkowe, w 2023 r. sprzedała w Indiach ponad pół miliona nowych aut. Od 2008 r. częścią indyjskiego imperium są też Jaguar i Land Rover. Najtańszy samochód na świecie, wyceniona na ok. 2000 euro Tata Nano, okazał się jednak klapą. Hindusi pogardzili ekonomicznym pojazdem, który przez klasę średnią szybko został uznany za symbol ubóstwa.
Trzecim graczem jest Mahindra, która oprócz samochodów terenowych i SUV-ów od roku 2010 oferuje także lekkie pojazdy elektryczne.
Zagraniczne koncerny, takie jak VW, odgrywają w Indiach drugoplanową rolę: choć firma z Wolfsburga posiada na miejscu dwie fabryki, to łączny udział w rynku VW i Skody wynosi zaledwie 2,3 procent.
Volkswagenowi nie powiodło się przejęcie Suzuki, co zbiera teraz swoje żniwo. Niemiecka firma zamierzała w ten sposób stać się liderem indyjskiego rynku. Prezes Osamu Suzuki nie chciał jednak, by jego marka została wchłonięta przez Grupę VW.
Utworzenie sieci dealersko-serwisowej przez zagranicznego producenta w tak ogromnym kraju stanowi wyzwanie i wymaga wysokich nakładów finansowych. Do tego firmy muszą się mierzyć z różnymi przepisami i zezwoleniami obowiązującymi w 28 stanach. Wielu klientów kupuje tam samochód po raz pierwszy, wcześniej jeździli na motorowerach – nic więc dziwnego, że marka pojazdów dwukołowych, Maruti Suzuki, ma przewagę na rynku. Jedynie Hyundai i Kia zdają się rozumieć Indie: imponuje ich oferta modeli mini i miejskich. Hyundai i10 został po raz pierwszy zaprezentowany właśnie tutaj, co odzwierciedla znaczenie Indii dla Koreańczyków.
Rynek motoryzacyjny Indii jest często wskazywany jako alternatywa dla Chin. W Chińskiej Republice Ludowej niemieckie marki były jednak obecne od samego początku, a VW zmotoryzował Chińczyków. W Indiach dominują natomiast lokalni producenci.
Wycofanie się Forda z tego rynku pokazuje, jak trudno znaleźć tam swój przyczółek. Tylko Kia i Hyundai odkryły przepis na odniesienie sukcesu na subkontynencie: Koreańczycy, podobnie jak w Europie i Ameryce Południowej, postawili na uważne słuchanie lokalnych klientów oraz na rozwój i produkcję na miejscu. I długoterminową strategię.
Niemcy to zdecydowanie największy rynek nowych samochodów osobowych w Europie. Potencjał ludnościowy Indii jest jednak tak ogromny (ponad 1,4 mld ludzi), że to, iż w końcu wyprzedziły one Niemcy pod względem sprzedaży „osobówek”, nie jest w sumie zaskakujące.