Zderzak Łągiewki, turbinka Kowalskiego, odchylacz pokrywy silnika… Prostych pomysłów na rozwiązanie poważnych lub powszechnych problemów nigdy nie brakowało. Wynalazcy prześcigali się w propozycjach, świata jednak nie zawojowali. Przyjrzyjmy się kilku przykładom – w szczególności z naszego podwórka.
Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby istniał prosty sposób na obniżenie zużycie paliwa? Albo pełną ochronę w razie wypadku? Albo poprawę komfortu jazdy. Albo…
Potrzeb tego typu jest bardzo dużo. A skoro tak, to nie brakuje wynalazców lub firm, które mają sposoby na ich rozwiązanie, zwykle dość tanim kosztem. Dlaczego więc nie są one wykorzystywane przez głównych graczy na rynku? Pewnie przez globalny spisek. A może jednak ich wątpliwą skuteczność? Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Rozpędzony (ale bez przesady) Maluch uderza w barierę i wychodzi z tego bez szwanku. Taki film zaprezentowany pod koniec lat 90. ubiegłego wieku odbił się dużym echem.
Była to prezentacja tzw. zderzaka Łągiewki – który w trakcie uderzenia zamieniał energię ruchu postępowego auta w energię ruchu obrotowego koła zamachowego będącego częścią konstrukcji. Skutki uderzenia wydawały się mniejsze od spodziewanych, pasażerowie mieli odczuwać minimalne przeciążenia, a za brak popularyzacji systemu obwiniano spiskujących przeciw nowym technologiom producentów aut.
Była połowa lat 80. ubiegłego wieku. Puste półki w sklepach, benzyna na kartki, auta z silnikami z minionej epoki... czyli idealne warunki do powstawania domowych patentów na poprawę panującej sytuacji.
Pojawia się „turbinka Kowalskiego” (od nazwiska wynalazcy) przeznaczona głównie do Fiatów 126p (ale także pojazdów z FSO). Pod gaźnikiem umieszczono zamontowany w obudowie wiatraczek mający rozbijać strugę przepływającej przez niego benzyny (a lepsze rozdrobnienie to efektywniejsze spalanie). Przede wszystkim rozwiązanie to miało obniżać zużycie paliwa.
Wady? Wiatraczek był nietrwały, gdy się rozpadał jego elementy mogły dostać się do wnętrza silnika. Ograniczał też sprawność napełniania cylindra (innymi słowy – redukował moc), na spalanie także raczej nie wpływał (choć po jego zamontowaniu we właściwej pracy silnika pomagało zubożenie mieszanki, co przy zmianie stylu jazdy jakiś efekt dawać mogło).
Mniejsze zużycie paliwa do 10 proc., większa moc, niższa toksyczność spalin, a to wszystko dzięki użyciu... magnesów. Tzn. aktywatorów paliwa i powietrza. Co robią? Namagnesowują cząstki węglowodorów znajdujące się w paliwie i porządkują ich przepływ (za stroną jednego ze sprzedawców; dalej jest więcej tego typu mądrości).
No litości. Paliwo z racji swoich właściwości fizycznych nie oddziałuje z polem magnetycznym. To w zasadzie zamyka temat.
Doładowanie silnika, np. za pomocą turbosprężarki, polega na zwiększeniu stopnia napełnienia cylindrów powietrzem. Dokładnie chodzi o zawarty w nim tlen. Taki efekt można osiągnąć w inny sposób – przez podanie do cylindrów gazu, który zawiera więcej tlenu od powietrza. Na przykład podtlenku azotu, znanego też jako gaz rozweselający, a w tuningu – nitro.
Faktycznie, podobnie jak przy klasycznym doładowaniu, można liczyć na znaczny przyrost mocy – co najlepiej widać na filmach akcji, w których wciśnięcie magicznego przycisku z nitro wbija pasażerów w fotele. Ale są też inne atrakcje.
W reklamach preparatów tego typu przewija się jeden motyw: do silnika aplikowany jest wzmiankowany środek, następnie spuszczany jest olej, później samochód wyjeżdża w trasę i jeździ bez żadnych negatywnych efektów. Ma to dowodzić, że wytworzona w ten sposób powłoka zmniejszająca tarcie między współpracującymi powierzchniami metalowymi ma niezwykle wysoką jakość.
Od razu ostrzeżenie: nie próbujcie tego w domu. A już na pewno nie na silniku, który ma wam jeszcze trochę posłużyć.
Bardzo częsty widok w czasach PRL-u i początkach lat 90.: samochód z ciągnącym się pod nim kawałkiem gumy. To pasek antystatyczny, mający uziemiać auto – odprowadzać nagromadzone ładunki elektrostatyczne do ziemi. To właśnie one odpowiadają za to, że czasami po dotknięciu auta czujemy wyładowania.
Kwestia właściwego przewietrzania wnętrza auta przy braku klimatyzacji w upalny dzień staje się kluczowa. Swego czasu dużą popularnością cieszyły się owiewki na boczne szyby, mające w założeniach umożliwić jazdę z opuszczonymi szybami przy eliminacji (a przynajmniej znacznym ograniczeniu) przeciągów w kabinie. Odchylone strugi powietrza miały nie zakłócać spokoju we wnętrzu. No cóż... efekt może jakiś był, ale raczej nie można było nastawiać się na jazdę w trasie z łokciem wystawionym na zewnątrz.
Początki kapitalizmu w Polsce to jednocześnie złota era przestępczości samochodowej. Ginie wszystko spuszczone na chwilę z oczu. Próbowano wielu pomysłów, żeby z tym walczyć, w tym znakowania elementów auta. Szyby, lampy, felgi, elementy wnętrza i silnika – na to wszystko nanoszono (piaskowaniem, pisakiem UV itp.) indywidualny numer, a dane trafiały do bazy danych.
W minionym systemie samochód osobowy był często dorobkiem życia całej rodziny. Nic nie może się więc dziś równać z poziomem opieki, jakim kiedyś darzono swoje auta. Nic nie pozostawiano przypadkowi.
Nie brakowało użytkowników Fiatów 126p, którym na sercu leżało np. zapewnienie optymalnego chłodzenia silnika swego samochodu. Stąd w sprzedaży znajdowały się specjalne drążki pozwalające na jazdę z uchyloną pokrywą silnika.
Ależ ten „patent” zestarzał się na wielu poziomach... Dorosło już całe pokolenie, które płyty CD nie widziało nawet na oczy, a tym bardziej – zawieszonej w aucie pod lusterkiem wewnętrznym. Dla wyjaśnienia – te krążki wkładało się kiedyś do odtwarzaczy, żeby posłuchać muzyki. A połyskliwa, gładka powierzchnia miała teoretycznie odbijać w przypadkowym kierunku wiązkę radarową z policyjnej „suszarki”, tak by uniemożliwić patrolowi pomiar prędkości - stąd idea zastosowania płyty jako zawieszki
Zajmujemy obszary, które wcześniej były siedliskami zwierząt, w tym gryzoni, kun itp. Rodzi to otwarty konflikt interesów, którego ofiarami coraz częściej padają nasze auta. Wielu kierowców doświadczyło już szkód wyrządzonych przez te zwierzęta – pogryzionych przewodów, uszkodzonych wygłuszeń itp. Szukamy metod na zaradzenie sobie z problemem, a jedną z częściej pojawiających się w internecie porad jest zawieszenie kostki toaletowej pod maską. Chemiczny zapach ma odstraszać szkodniki.