Test łosia powszechnie uważany jest za jeden z najważniejszych sprawdzianów realnego bezpieczeństwa auta. Wynik uzyskany przez Audi A6 e-tron Avant wskazuje, że współczesne samochody nie trzymają odpowiednich standardów. Źródła problemu leżą jednak także poza nimi.
Nagłe omijanie przeszkody, znane jako test łosia, od lat jest jednym z najbardziej miarodajnych sprawdzianów realnego bezpieczeństwa samochodu. Dla dużego, nowoczesnego i tylnonapędowego Audi A6 Avant e-tron nie powinno stanowić wyzwania.
Minimalna prędkość uznawana za bezpieczną w testach szwedzkiego magazynu Teknikes Varld (prowadzi je od 1983 r.) to 72 km/h. Tymczasem testowany egzemplarz uzyskał wynik zaledwie 62 km/h.
To rezultat najgorszy z tych, które odnotowano w tej klasie aut. Poza tym kombi Audi strąciło kilka pachołków. W realnym świecie mogły to być dziecko wbiegające na jezdnię, dzikie zwierzę albo inna przeszkoda. W takiej sytuacji margines błędu praktycznie nie istnieje.
Paradoks polega na tym, że Audi A6 e-tron Avant bardzo dobrze hamuje, zapewniając wysoką przyczepności i zatrzymując się na krótkim odcinku.
Problem zaczyna się w momencie gwałtownego skrętu. Opony tracą przyczepność, auto jedzie dalej prosto, a system kontroli stabilności nie reaguje wystarczająco wcześnie ani zdecydowanie, by realnie ograniczyć prędkość.
Efekt? Samochód zachowuje się tak, jakby elektronika biernie przyglądała się sytuacji, zamiast aktywnie ratować tor jazdy. W modelu tej wielkości i o masie własnej od około 2,1 t to scenariusz wyjątkowo niepokojący.
Problem nie dotyczy wyłącznie jednego modelu. W ostatnich latach wyniki testów łosia systematycznie się pogarszają. Zbiega się to z coraz łagodniejszą charakterystyką działania systemów stabilizacji toru jazdy w niemal wszystkich nowych samochodach.
Jesienią tego roku liczba modeli, które nie zaliczyły testu, wyraźnie wzrosła. Wśród nich znalazły się auta dużych i renomowanych marek, takich jak Volvo, BMW, Porsche czy właśnie Audi.
Choć lista systemów bezpieczeństwa w nowych autach stale rośnie, a ich funkcje stają się coraz bardziej zaawansowane, wymagania dotyczące ich realnego działania wyraźnie nie nadążają za rozwojem technologii.
Jedną z głównych przyczyn jest obsesja na punkcie zasięgu. Producenci samochodów elektrycznych naciskają na stosowanie opon o jak najniższym oporze toczenia, bo każdy dodatkowy km zasięgu dobrze wygląda w folderze reklamowym.
Takie opony są jednak kompromisem – mniejsze straty energii oznaczają zazwyczaj gorszą przyczepność w sytuacjach granicznych.
W przypadku Audi A6 e-tron Avant utrata przyczepności już przy 62 km/h jest sytuacją skrajną. Gdyby system stabilizacji wcześniej i mocniej wyhamował to auto, jego zachowanie byłoby wyraźnie bezpieczniejsze. Ba, istniałaby szansa na zaliczenie testu łosia.
Ostatecznie to producent samochodu ponosi pełną odpowiedzialność za produkt, który trafia do klienta. To on decyduje, jakie opony montuje się fabrycznie i jak skalibrowane są systemy stabilizacji toru jazdy.
Matematyka jest tu prosta, nawet jeśli cały proces projektowania auta jest ekstremalnie złożony: bezpieczeństwo nie powinno przegrywać z rubrykami dotyczącymi zasięgu. Audi A6 e-tron pokazuje, że w pogoni za efektywnością energetyczną branża coraz częściej balansuje na granicy rozsądku.
A test łosia po raz kolejny udowadnia, że marketingowe liczby nie zawsze idą w parze z realnym bezpieczeństwem na drodze.