Czym żyła zmotoryzowana Polska 50 lat temu? M.in. walką o poprawę bezpieczeństwa na drogach, przygotowaniami aut do sezonu wiosennego, nietypowymi pasami bezpieczeństwa w Golfie i nowym flagowym Renault. Zajrzyjmy do „Motoru” z 16 marca 1975 r.
Choć zdjęcie z okładki wskazuje raczej na temat z dziedziny zabezpieczeń antykradzieżowych, w istocie na otwarciu zapowiedziany jest temat konieczności zwiększenia skuteczności działań na rzecz bezpieczeństwa drogowego.
Za kluczowe uznawano lepsze przygotowanie pieszych do zwiększających się wymagań i niebezpieczeństw ruchu drogowego. Samochodów, do niedawna obecnych jak na lekarstwo, gwałtownie przybywało, było to zjawisko dla wielu osób zupełnie nowe.
Pół wieku temu całkiem dużo osób nie używało swoich aut w sezonie zimowym. Takie auta, które przestały nieruszane przez kilka miesięcy, były szczególnie narażone na wiele szkodliwych czynników – na czele z korozją. „Motor” instruował, że trzeba szczególnie dokładnie sprawdzić najbardziej narażone miejsca: wnęki kół i reflektorów, dolne ranty drzwi itp. Oczywiście ślady rdzy i ubytki lakieru należy jak najszybciej usunąć.
Następnie trzeba zająć się akumulatorem. Jeśli nie był używany lub doładowywany, pewnie po paru miesiącach naładować się go już nie da. Proponowano wykręcenie świec zapłonowych i obrócenie wału korbowego przez ciągnięcie za pasek wentylatora – nie powinno to napotkać zbyt dużych oporów.
W dalszej kolejności sprawdzenie iskry na świecach, ciśnienia w oponach i hamulców. Na koniec przegląd wiosenny z wymianą oleju zimowego na letni – i w drogę.
Pasy bezpieczeństwa z mocowaniem do nadwozia jedynie w dwóch punktach pojawiły się jako wyposażenie opcjonalne w cennikach Volkswagena (kosztowały 222 marki). W takim rozwiązaniu zamiast części biodrowej zastosowano metalową wytłoczkę biegnącą pod deską rozdzielczą na wysokości kolan kierowcy i pasażera. Jest ona przesunięta na tyle do przodu, że przy normalnym użytkowaniu auta nie ogranicza swobody ruchów.
Po co to wszystko? W tym rozwiązaniu górne mocowanie pasów zamocowano do drzwi i kierowca po zajęciu miejsca był automatycznie zabezpieczany. Przy zderzeniu czołowym to rozwiązanie ponoć zapewniało ochronę na poziomie zbliżonym do klasycznych pasów trójpunktowych.
Już za miesiąc (mówimy ciągle o marcu 1975 r.) na drogach miał pojawić się nowy model Renault – oznaczony 30 (oraz 20, w biedniejszych wersjach). Od 16 lat francuska firma nie produkowała silników o pojemności powyżej 1,6 litra, a tu pod maską znaleźć się miała jednostka 2.7 V6, powstała we współpracy z Peugeotem i Volvo (stąd jej oznaczenie PRV). Napęd na koła przednie. Na tamte czasy było to auto klasy wyższej, flagowe w ofercie Renault, o długości rzędu 4,5 metra.
W Rumunii montowano na jego bazie Dacie 2000. Na życzenie Ceausescu oczywiście.