Choć elektryki statystycznie nie płoną często, to jak już zapłoną, wcale nierzadko robią to dość spektakularnie. I w sposób nieco niebezpieczny dla otoczenia. Ale uwaga: wygląda na to, że już wkrótce znajdzie się wyjście i z tej sytuacji – koncern LG Chem pracuje bowiem właśnie nad nowym typem ogniw, który nie dość, że będzie mniej podatny na pożary, to na dodatek – gdyby ogień miał się jednak pojawić – będzie umiał „ugasić się” sam.
Kwestia pożarów to jeden z ulubionych tematów przeciwników elektromobilności. Bo gdy w mediach pojawi się jakaś informacja o płonącym elektryku, w komentarzach od razu podnosi się rwetes. – Ciekawe, czy spalinowy też by się tak zapalił, he, he, he – ironizują niektórzy. Inni z kolei drwią, że pożar to… dobroczynne zjawisko, dzięki którem z powierzchni ziemi zniknie kolejny znienawidzony przez nich – tu cytat – „elektro-śmieć”. Ale dla tych złośliwców mamy złe wiadomości – oto koncern LG Chem pracuje już nad ogniwami, dzięki którym temat płonących elektryków powinien stać się zupełnie marginalny. Jak to możliwe? Już wyjaśniam.
Oto w artykule opublikowanym w czasopiśmie „Nature Communications”, LG chwali się wynalezieniem tzw. Wzmocnionej Warstwy Bezpieczeństwa (ang. Safety Reinforced Layer). Nie będziemy tu zbytnio wdawać się w szczegóły, jednak w całym patencie chodzi – z grubsza – o to, że wspomniana warstwa będzie pełnić funkcję bezpiecznika (przeciwpożarowego).
W uproszczeniu, owa warstwa chemicznie „zakłóca” obwód baterii i chroni kluczowe elementy, gdy temperatura baterii zaczyna zbyt mocno rosnąć. Brzmi obiecująco, ale czy działa? Podobno działa. I to jak. Po wykonaniu testów LG Chem poinformowało, że dodanie nowego rozwiązania znacząco zmniejszyło liczbę pożarów, a w wielu przypadkach doprowadziło nawet do ich szybkiego samoczynnego ugaszenia (!).
Równie imponująco prezentują się przytaczane przez LG liczby. Otóż w przypadku uszkodzenia/przebicia standardowych baterii litowo-kobaltowych pożar pojawiał się w 84 proc. przypadków. Z kolei ogniwa niklowo-kobaltowo-manganowe ZAWSZE ulegały samozapłonowi w sytuacji, gdy z odpowiedniej wysokości upuszczano na nie 10-kilogramowe ciężarki. W przypadku tych samych typów ogniw, ale wyposażonych w nowy patent od LG, współczynnik pożarów baterii litowych wyniósł równe zero, natomiast w przypadku baterii niklowych spadł ze 100 do zaledwie 30 proc. I gdy ogień jednak się pojawiał, to po krótkim czasie samoistnie wygasał.
LG Chem wyjaśnia, że wcześniejsze próby opracowania materiału o takich właściwościach albo obniżały gęstość energii baterii, albo ogniwa reagowały zbyt wolno i próby były nieskuteczne. Jednak obecny patent okazał się na tyle obiecujący, że przystąpiono do testów na dużą skalę, które będą kontynuowane na bateriach wielkości ogniw stosowanych w samochodach elektrycznych.
I to są wszystko dobre wiadomości, ale kilka wątpliwości jednak się pojawia. No bo, na przykład, jeśli nowe rozwiązanie okaże się tak skuteczne, jak sugerują wstępne testy, i tak łatwe do wdrożenia do produkcji, jak twierdzą przedstawiciele LG, to i tak sporo wody jeszcze w Wiśle upłynie, zanim na naszych drogach zagości duża liczba aut wyposażonych nowe ogniwa. Chwilowo wygląda bowiem na to, że patent nie będzie gotowy do masowej produkcji przed 2026 r., a wtedy i tak trafi na początek tylko do aut z ogniwami od LG. Inna sprawa, jak Koreańczycy potraktują kwestie patentu, no i czy oraz komu go udostępnią. Inne firmy zapewne opracują własne rozwiązania działające na tej samej zasadzie – ale to też potrwa.